| by Zdzisław Jankiewicz | No comments

Profesorskie roztargnienie

Początkowe lata mojej pracy w WAT (1956 – 1957) były bardzo pracowite. Studiowałem na kursie magisterskim, a ponadto przygotowałem wykład i organizowałem laboratorium z przedmiotu „Miernictwo Radiotechniczne”. Nic dziwnego, że z niektórymi czynnościami nie nadążałem na czas. Jedną z nich był wybór tematu pracy magisterskiej. Nim zainteresowałem się nimi, prawie wszystkie zostały już zarezerwowana. Pozostały nieliczne wśród nich temat zaproponowany przez Profesora Stefana Manczarskiego. Tematu tego początkowo nie potrafiłem nawet sensownie odczytać, za to pamiętam go dokładnie do dnie dzisiejszego:

Wpływ warunków atmosferycznych charakteryzowanych indeksem M na rozchodzenie się fal troposferycznych”.

Zdecydowałem się na ten temat ze względu na Kierownika. Profesor Stefan Manczarski wcześniej wykładał nam przedmiot: „Anteny i rozchodzenie się fal radiowych”, był znanym specjalistą z zakresu anten, budowniczym największej przed wojną anteny do dalekozasięgowej łączności, której pozostałości fundamentów można jeszcze dziś oglądać w laskach położnych w okolicach Bemowa. 

Pierwsza rozmowa z Profesorem była bardzo rzeczowa. Przekazał mi nazwiska, adresy i telefony pracowników nauki różnych instytucji od których miałem uzyskać wyniki pomiarów natężenia pola elektromagnetycznego na trasie Łódź – Warszawa (próby budowy pierwszego w kraju łącza telewizyjnego) i dane klimatyczne oraz wskazówki dotyczące sposobu ich wykorzystania. Muszę powiedzieć, że nazwisko profesora otwierało mi wszystkie drzwi i dostęp do danych potrzebnych do obliczeń zawartych w temacie pracy. Toteż praca postępowała szybko do przodu i już na pierwszej wizycie kontrolnej mogłem poszczycić się interesującymi wynikami. Wizyty kontrolne profesor wyznaczył mi częste w odstępach nie dłuższych niż dwa tygodnie. Przebiegały jednak one bardzo dziwnie. Profesor był człowiekiem bardzo zajętym. Piastował ważne funkcje w PAN, organizował ekspedycje polarne, wykładał na Politechnice Warszawskiej, kierował pracami doktorskimi i magisterskimi jak moja. Toteż moje wizyty na 23-cim piętrze Pałacu Kultury i Nauki (tam miał swój gabinet) miały zawsze podobny do niżej opisanego przebieg. Na moje grzeczne „Dzień dobry Panie Profesorze”profesor nie zawsze przerywając wykonywaną prace „rzucał w przestrzeń” pytanie:

Pan do kogo panie kolego.

Ja do Pana Profesora  – odpowiadałem.

A w jakiej sprawie– dalej indagował Profesor.

W sprawie pracy dyplomowej – informowałem.

A jaka to praca – interesował się Profesor.

Tu recytowałem temat jak wyżej (stąd może pamiętam go do dziś), a Profesor ożywiał się mówiąc:

No i co Panu wyszło.

Koniec rozmowy był również zawsze taki sam. Profesor dokładał mi pracy. Były to niestety zadanie coraz bardziej absorbujące. Na pierwszej wizycie dołożył mi policzenie pionowych profili indeksu M w dniach prowadzenia pomiarów natężenia pola. 

To bardzo ważny parametr – zachęcał mnie Profesor.

Od niego zależy chwilowa wartość pozornego promienia ziemi, o którym wam wykładałem, a przez to zasięg odbioru tych fal.

Nowe zadanie skutkowało szeregiem wizyt w Obserwatorium Astronomicznym w Legionowie i dodatkowym rozdziałem w pracy dyplomowej. 

Na następnej wizycie (rozmowa miała przebieg jak wyżej) Profesor dołożył mi zbadanie problemu współzależności pomiędzy wartością odbieranego natężenia pola a mikrosejsmicznymi drganiami ziemi. 

Wie Pan, że tego zagadnienia nikt jeszcze nie badał – starał się zainteresować mnie Profesor.

Są to wielkości tylko z pozoru zupełnie niezależne. W przyrodzie możliwe są niespodziewane powiązania  – dodał.

To była benedyktyńska praca. Zapis mikrosejsmicznych drgań ziemi w Instytucie Geodezji PAN dokonywany był na papierach fotograficznych wielkości ręcznika kąpielowego wierszami w odstępach ok. 0,5 cm. Odczytywałem z tych obrazów amplitudy i okresy mikrodrgań ziemi i liczyłem, czy istnieje związek (korelacja) pomiędzy tymi wielkościami a mierzonym w tym czasie natężeniem pola elektromagnetycznego. Niestety takiego związku z całą pewnością nie wykryłem. Skutkowało to następnym rozdziałem w pracy dyplomowej, a jednocześnie spowodowało, że termin zakończenia pisania pracy został zagrożony.

Profesor na kolejnej wizycie (początek przebiegu rozmowy jak na wstępie) pochwalił mnie a na zakończenie dodał:

To byłoby prawie wszystko. Teraz byłoby dobrze, gdyby Pan przeanalizował jeszcze dokładności pomiarów poszczególnych wielkości i ocenił wiarygodność dokonanych korelacji. To wyczerpywałoby w pełni postawione zadanie.

Tego niestety w przewidzianym na wykonanie pracy czasie zmieścić się już nie dawało. Tym samym groziło mi przeniesieniem z WAT. Na to nie mogłem sobie pozwolić. 

Przypomniałem sobie moje u Profesora wizyty. Staruszek przecież do samego końca nie bardzo wiedział jaką pracę wykonuję. Czy będzie pamiętał co w niej koniec końców miało być?

Trudno – pomyślałem – zaryzykuję i zakończę tym co mam.

Tym bardziej wydawało mi się to usprawiedliwione, że Profesor tłumacząc się licznymi zajęciami polecił mi konspekt pracy przekazać jednemu ze swoich asystentów.

Czekałem z niepokojem na ocenę rozprawy. Niestety na rozmowę końcową trafiłem nie do asystenta lecz do Profesora. Popatrzył na mnie wnikliwie i powiedział:

Wiem, że włożył Pan wiele wysiłku w wykonanie tej pracy. Z satysfakcją oceniam ją jako wyróżniającą się, chociaż nie ocenił Pan stopnia wiarygodności dokonanych korelacji tak jak Panu poleciłem.

No cóż dziś wiem, ze profesorskie roztargnienie dotyczy wszystkiego, tylko nie rozpatrywanych problemów merytorycznych. Wcześnie miałem możność przekonać się o tym osobiście.