| by Zdzisław Jankiewicz | No comments

prof. dr hab. inż. Wiesław Woliński czł. rzecz. PAN

Korzystając z możliwości umieszczenia na twoim blogu kilku zdań z moich wspomnień, chcę przywołać jedną z naszych wspólnych podróży zagranicznych.

W latach sześćdziesiątych a nawet jeszcze i dziewięćdziesiątych trudno było zdobyć informacje na temat nowych wyników badań, właściwości materiałów, podzespołów i urządzeń z dziedziny techniki laserowej. Praktycznie jedyną drogą był udział w zagranicznych konferencjach a szczególnie w wystawach. Nic więc dziwnego, że na zdobycie dewiz umożliwiających wyjazd, poświęcaliśmy wiele czasu i zabiegów. Musieliśmy być w tym dobrzy ze Zdzisławem, skoro wyjeżdżaliśmy razem nie kilka, nie kilkanaście a dobre kilkadziesiąt razy. Jak przyjeżdżaliśmy na jakąś konferencję i spotykaliśmy znajomych to mówili „o proszę bracia syjamscy już są”.

W czasie tych wyjazdów było zawsze wiele dziwnych zdarzeń i o takich właśnie zdarzeniach, które miały miejsce w czasie konferencji w Oxfordzie, gdzieś w latach osiemdziesiątych, pragnę mówić. Konferencja odbywała się w Christ Church college, gdzie nas zakwaterowano. Przepiękne stare budynki, cudowny kościół z XXII wieku, trawniki rośliny i to wszystko utrzymane w idealnym stanie. Zadowoleni obeszliśmy wszystko dookoła i wyszliśmy na zewnątrz college’u. Nie uszliśmy daleko a tu na straganie młodzieniec sprzedaje noże sprężynowe. Tego to już było dla nas za dużo. Wiadomo, że najlepszym prezentem dla mężczyzny w wieku od około pięciu lat do końca życia jest nóż. Jak więc przejść obok zwłaszcza że to noże sprężynowe jakich u nas nie ma. Oczywiście kupiliśmy noże i czując się z nimi znacznie pewniej wróciliśmy do pokoju. Ciągle te noże nas zajmują. Wreszcie mówię, ciekawe czy da się nim rzucić. Pokój jest wąski długi na 8-10 m otworzę drzwi szafy i rzucę nóż do wewnętrznej ich powierzchni. Położyłem otwarty nóż na dłoni, przytrzymałem kciukiem, wziąłem zamach i rzuciłem. Nóż przeleciał przez pokój i głęboko wbił się w drzwi szafy. Zdzisław zaniemówił i ja również. Nie przypuszczałem, że niewyważonym, nowym nożem można coś podobnego zrobić. Natomiast Zdzisław pewnie do dzisiaj wierzy, że ja mam jakieś szczególne predyspozycje by zostać nożownikiem. W każdym razie ten rzut zakończył oczarowanie nożami, które jak się później okazało bardzo szybko przestały działać i nie dały się naprawić – atrapy prawdziwych noży. Ile razy przypomnę sobie to zdarzenie to jest mi wstyd. Jak ja mogłem w ogóle rzucić nożem w mieszkaniu i do tego do starej, pięknej, dębowej szafy nawet jeżeli była to powierzchnia wewnętrzna.

Położyliśmy się spać, ale ostatnie przeżycia, wysoka temperatura i duchota w pokoju na zaśnięcie nie pozwalały. Wstaliśmy i koło 6-tej wyszliśmy na zewnątrz. Miły chłodek, mgła jeszcze nie opadła, idziemy sobie ścieżką wzdłuż trawnika. Patrzymy a po drugiej stronie trawnika, jakieś 40 -50m, w mgle coś się rusza. Po chwili widać już, że po ścieżce równoległej do naszej idą ludzie. Pewnie zakonnicy. Nasze zdumienie nie ma granic jak za chwilę z mgły wyłania się profesor Basow a za nim dwójkami jego współpracownicy ok. 20 osób. Wszyscy ubrani w eleganckie czarne ubrania i białe pepegi. Patrzymy i zupełnie nie wiemy, jak zareagować. Jak człowiek przyjeżdża na konferencję z zabitej dechami dziury to zupełnie nie wie, jak się ubrać, żeby obecni zwrócili na niego uwagę. Jednak zupełnie co innego jak człowiek przylatuje z Moskwy. Stoimy i rozmawiamy a tymczasem przychodzi jakiś człowiek wchodzi na trawnik, klęka i coś tam dłubie. Pytamy się go co robi. Okazuje się, że zauważył jakieś zielsko, które trzeba natychmiast usunąć, aby się nie rozpleniło. Zaczynamy z nim rozmawiać mówiąc jak bardzo podoba się nam ten trawnik taki równiutki, gęsty chyba golony a nie strzyżony. Pytamy, jak założyć taki trawnik. Grzecznie nam odpowiada, że trzeba porządnie przekopać, przesiać i ubić podłoże, nasypać na to warstwę drobnego żwiru o grubości 2 cm, na żwir   warstwę przesianego torfu 3 cm, wszystko ubić i wyrównać. Posiać odpowiedni gatunek trawy (mówił jaki, ale zapomniałem) przysypać wszystko warstwą ziemi z torfem o grubości 3 cm, ubić i delikatnie zrosić. Zraszać codziennie. Jak wykiełkuje trawa na wysokość 10 mm to ściąć do połowy i tak przez 3 miesiące, a później ścinać do 3 mm. Wtedy zapytałem, kiedy mój trawnik będzie choć trochę podobny do tego tu i wówczas spokojnie mi odpowiedział, za jakieś 400 lat. Nic na to nie odpowiedziałem, ale pomyślałem sobie, robi z nas tzw. balona. Tymczasem znaleźliśmy jakiś folder o college’u i faktycznie oceniali wiek tych trawników na 400 lat. Podziałało to na mnie jak zimny prysznic i od razu ode chciało mi się urządzać angielskie trawniki wokół domu w Warszawie.

Któregoś dnia wybraliśmy się na dalsze zwiedzanie miasta. Wędrujemy po uliczkach i podziwiamy piękne wille, ogrodzenia i ogrody pełne krzewów i kwiatów. Wszystko wygląda tak jakby mieszkańcy nie robili nic innego tylko zamiatali, myli, podlewali i polerowali mosiężne tabliczki i klamki furtek. A propos tabliczki. Stoimy przed pięknym i bogatym domem w ogrodzie i odczytujemy tabliczki. Na górnej pięknie wygrawerowane nazwisko właścicieli i adres a na dolnej jest coś czego nie możemy zrozumieć. Po pewnym czasie dochodzimy do wniosku, że w luźnym tłumaczeniu to musi być „ goście niemile widziani”. Ten napis wprawia nas w zdumienie, już widzę co by się działo gdybym coś podobnego umieścił na swojej furtce. Jednak co kraj to obyczaj. Chodząc po mieście znaleźliśmy jeszcze jeden dziwny napis: Prywatny parking na trzy samochody, gdzie oprócz tabliczki z nazwiskiem właściciela była tabliczka „parking tylko dla przyjaciół”.

Nasz kilkudniowy pobyt w Oxfordzie stworzył niezwykłą okazję, aby poznać wybrany fragment historii świata oraz pewien kierunek rozwoju laserów natomiast te fragmenty, które opisałem wyżej tylko ubarwiły nasz pobyt. Niewątpliwą rzeczą jest, że podróże kształcą. Możemy być tylko wdzięczni losowi, że umożliwił nam odbyć wiele takich podróży i to w różne strony świata.

                                                                                                                     Wiesław

                                      Zdzisław Jankiewicz

            Tak się złożyło, że tą podróż również zapamiętałem. Mogę nawet powiedzieć, że zapamiętałem, ją szczególnie. Była to moja pierwsza podróż na konferencję odbywającą się w tzw. krajach zachodnich. Może dlatego, a może z powody dość dziwnych zdarzeń, które w jej czasie przeżyliśmy. Potwierdzam zatem, że zakupiliśmy piękne noże – ty, bo myśliwy, a ja, bo wędkarz. Potwierdzam też, że „zniszczyłeś” (częściowo) drzwi dębowej szafy, bo rzucony przez ciebie ten nóż w drzwiach utknął. Delegacja z Akad. Basowem na czele ze Związku Radzieckiego była w białych pepegach. W końcu było to uroczyste spotkanie. Podziwiałem także trawnik na placu przed gmachem, gdzie odbywała się konferencja, chociaż mnie się wydaje, że był podlewany i strzyżony nie przez 400, a przez 700 lat. To jednak mało ważny drobiazg. 

            Wyjazd ten na tyle utkwił mi w pamięci, że opisałem go W OKRUCHACH w felietonie pt. „Pułkownik”. Proszę żebyś go przeczytał. Występujesz w nim. Powracając z Oxfordu, w czasie pobytu w Londynie, razem zamieszkaliśmy u pana pułkownika Stanisława (z WSW) i spędziliśmy wieczór u pilota z czasów bitowy o Londyn, asa myślistwa pana pułkownika Witolda Łokuciewskiego. To pamiętny dla mnie wieczór i właśnie płk. Łokuciewskiemu ten felieton poświęciłem. Pamiętam, nawet co piłeś u p. pułkownika. A ty?

            Rzeczywiście wiele konferencji razem zaliczyliśmy. Także w demoludach. Gdyby je spisać, dużo trzeba byłoby zużyć papieru. Pewnie też wiele mielibyśmy ciekawych faktów do wspomnień.