Pisior
Nazwa ta jest mi znana od dawna. Spotykałem się z nią, mieszkając na wsi jako dziecko rolników. Pisiorem nazywany był kogut, który miał wszelkie atrybuty prawdziwego koguta za wyjątkiem chęci, jak to gospodynie określały, „deptania kur”. Nie deptał kur. Przeciwieństwem pisiora był „kizior”. Ten deptał wszystko, co tylko napotkał na swojej drodze i miał szansę awansować na naczelnego koguta w kurniku. Reszta męskiej części wyhodowanej młodzieży zasilała rodzinne niedzielne i świąteczne rosoły. Tylko kokoszki miały wzięcie u gospodyń. Znosiły jajka, wysiadywały je, to jest ogrzewały własnym ciałem, aż wykluło się z nich nowe pokolenie pożądanych kokoszek.
Pisiory były w powszechnej niełasce, a nawet pogardzie. Większej niż „kapłony” – koguty pozbawione męskości w celu szybszego nabierania ciała, przez co znacznie lepiej prezentowały się na stołach, nie mówiąc o walorach smakowych gotowanych z nich rosołów. Toteż żywot pisiora był raczej krótki i pozbawiony jakiejkolwiek radości. Wtedy (przeszło osiemdziesiąt lat temu) nie było żadnych kurzych LGBT, a o prawa pisiorów też nie upominały się żadne organizacje „zielonych” i ochrony przyrody.
Tak latami upływał nędzny los kurzych pisiorów i nie przypuszczałem, że nazwa ta pojawi się w innym kontekście i dotyczyć będzie nie mieszkańców kurnika, a mieszkańców naszego kochanego kraju. Jedno wszak pozostało niezmienne. Powszechna pogarda, jaka ich otacza. Ta przeniosła się z kurnika na ludzkie pisiory. Nie ma takiej ujemnej cechy charakteru, ułomności umysłu, a nawet ciała, której nie można byłoby przypisać ludzkiemu pisiorowi. Nie będę tu wymieniał wszystkich tych cech ze względu na skromną objętość tekstu przeznaczonego na ten OKRUCH. By się z nimi zapoznać, wystarczy posłuchać dyskusji w parlamencie, audycji telewizyjnych i radiowych lub przeczytać w niektórych gazetach. Gdyby cechy te odnieść do mieszkańców kurnika, pisiory te dawno wylądowałyby w rosole, a niektórzy (biorąc pod uwagę nazwisko) w czarninie1.
Bardziej interesujące jest, kogo i dlaczego zaliczymy do ludzkich pisiorów. Nie da się ukryć, że nazwa pochodzi od skrótu jednej z partii politycznych. To może pisior jest członkiem tej partii? Otóż nie. Przekonałem się o tym osobiście. Przez bliskie mi osoby zostałem zaliczony do pisiorów, chociaż do tej partii (żadnej innej też) nie należę.
Dlaczego zostałem nazwany pisiorem? Wyjaśnieniu tej kwestii poświęcam poniższy tekst.
Każdy świadomy obywatel powinien brać udział w wszelkiego rodzaju wyborach, a w szczególności wyborach do sejmu i senatu oraz wyborach prezydenckich. W ich trakcie trzeba postawić „krzyżyk” przy wybranej partii lub osobie. Każdy wyborca ma swoje kryteria, według których „krzyżyk” ten stawia. Znam jedną panią, która bierze pod uwagę wygląd kandydata. Ma być młody i przystojny. Tak też można. Jest to jedno z możliwych kryteriów. Ja niestety wybrałem kryterium bardziej pracochłonne. Mam zestaw ponderabiliów, rzeczy konkretnych, wymiernych, które z mego punktu widzenia są ważnych dla kraju. Wybieram tego z kandydatów, który najwięcej z nich wyznaje i działania w ich zakresie oferuje. Dodatkowo musi być wiarygodny, muszę mu wierzyć. Jeżeli to, co obiecuje, zapomina, nie wykonuje i nie tłumaczy się z tego, nie zasługuje na moje poparcie. Ja wiem, że mój głos tak mało znaczy. To zaledwie jedna dwudziestomilionowa część zawartości urny do głosowania, ale tylko tyle mam i aż tyle poparcia mogę przekazać. Omówmy te ponderabilia.
- Wizja Polski w dłuższym okresie (20, 50 lat, a także dłużej)
Mnie w tej wizji Polska jawi się przede wszystkim jako kraj niepodległy z wszelkimi atrybutami tego stanu. Z zainteresowaniem wsłuchuję się w słowa, ale i oceniam czyny wszystkich byłych, obecnych i ewentualnie przyszłych kandydatów do rządzenia naszym krajem, dotyczących tego zagadnienia. Wiem, co mi każdy powie. Wszyscy byli i obecni przekonywali nas, a na pewno przyszli będą też przekonywać, że taką Polskę budowali lub budować starać się będą. Nie wierzcie im. Po czynach dopiero ich poznacie.
Historia uczy, że rację mają silni. To ich interes brany głównie jest pod uwagę i jest realizowany. W 1938 r. premier Anglii zmusił dobrze stojącą gospodarczo i nieźle uzbrojoną Czechosłowację do kapitulacji względem Niemiec. Czy to było w interesie Anglii? Chyba nie, chociaż chwilowo wydawało się im, że tak. W 1939 r., w przeddzień wybuchu II wojny światowej, Anglia dała gwarancję obrony polskich granic, chociaż wykonać tego ani nie mogła, ani zamierzała. To było wyłącznie w interesie Anglii. Nas prowadziło wprost do katastrofy.
Po 120 latach rozbiorów ziem Rzeczpospolitej przez trzech (głównie dwóch) jej sąsiadów, w 1918 r. Polska odrodziła swoją państwowość wbrew nim. Swoje odrodzenie zawdzięcza Polska w dużej mierze zdecydowanej postawie Stanów Zjednoczonych. Jej granice ukształtowaliśmy jednak w walce: na zachodzie z Niemcami (powstanie Wielkopolskie i powstania śląskie), na wschodzie w bitwach pod Warszawą (cud nad Wisłą), nad Niemnem i w wielu innych miejscach. Zwyciężyliśmy dzięki heroicznej postawie całego narodu, ale i dzięki ich, naszych sąsiadów, słabości.
Teraz mamy zupełnie inną sytuację. Jesteśmy w NATO oraz w Unii Europejskiej. To dlaczego pamiętam i wspominam tamte czasy i tamte sytuacje? Wyjaśniam.
Oczywiście jesteśmy w innej sytuacji, ale jeżeli dotychczas jeszcze nie przekonaliśmy do końca innych krajów, w tym sąsiadów, że istniejemy jako państwo na mapie Europy, to w dalszym ciągu musimy pracować usilnie na tym, by ich do tego przyzwyczaić. Dziwne, ale tak jest. Niedawno prezydent Rosji ubolewał, że nie istnieje w Europie taki porządek jak w XIX wieku. Nikt jakoś nie upomniał się o nas, a Polski wtedy na mapie Europy nie było. To nasze położenie miał na myśli W. Putin, tęskniąc do XIX wiecznych porządków.
Unia Europejska to dziwny twór. Nikt do końca nie może mi wyjaśnić, jakie zasady w niej obowiązują. Każdy mówi to, co mu w danej chwili jest wygodne. Niby jest to związek niezależnych państw, ale ma parlament, budżet i organ (Komisję Europejską), który chętnie przyznałby sobie, a nawet często przyznaje, prerogatywy rządu. Nie jest on jednak w powszechnie przyjęty, demokratyczny sposób wybierany. To wszystko sprzyja manipulacjom, w ramach których, jak znów wiadomo, silni mogą więcej. Manipulacje te obserwujemy niestety na co dzień.
Jak powstaje i jak dzielony jest budżet UE? Jak można się domyślić, budżet UE powstaje ze składek jej członków. Czy wiedzą państwo według jakiego klucza składamy się na unijny budżet? Ile my tzn. Polska wpłaca do wspólnej kasy? Ja nie wiem. Może niedostatecznie usilnie staram się dowiedzieć? Za to kolejni przedstawiciele naszych rządów pieją z zachwytu, informując nas, ile udało im się wyrwać z niego dla Polski. Do dziś widzę te ochocze pląsy i podskoki premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Podobno jesteśmy na plusie. Dostajemy więcej, niż wpłacamy. Na razie.
Czy jednak za darmo? Niedawno dowiedzieliśmy się, że odkupiony został nasz bank PKO SA. Założę się o duże pieniądze, których nie mam, że na tej transakcji sporo straciliśmy. Na pewno państwa interesuje, kto jest właścicielem innych banków: Millenium, Credit Agrikola i wielu, wielu innych. Na pewno nie Polska. Zniknęły z naszych wsi i osiedli siermiężne sklepy SPOŁEM, za to pojawiły się, niektóre nawet w centrum miast, piękne supermarkety: CARREFOUR, NETTO, LIDL, KAUFLAND, BIEDRONKA, ROSSMANN i znowu wiele, wiele innych. One nie występują tylko w dużych miastach. Polska powiatowa i gminna jest ich pełna. Nie jestem im przeciwny. Niech służą dobremu zaopatrzeniu ludności. Nie dajmy się jednak zwariować, traktować jak Buszmeni. Przecież potrafimy liczyć. Oni na pewno potrafią liczyć lepiej niż my i zabiegi, by nie płacić właściwych podatków, są widoczne. Sumaryczny rachunek powinien wszystkie te rzeczy brać pod uwagę.
To jednak nie wszystko. Jestem elektronikiem. Na schyłku PRL (lata 80.) przemysł elektroniczny skupiony w Zjednoczeniu Przemysłu Elektronicznego i Teletechnicznego – UNITRA liczył grubo ponad 50 zakładów przemysłowych. Dziś tych zakładów już nie ma. Powstało kilka montowni niektórych telewizorów. To też dobrze, ludzie mają pracę. Podobno produkty większości zamykanych przedsiębiorstw były nienowoczesne,technologicznie przestarzałe i nie mogły konkurować z innymi na globalnym rynku. Kończyły one przeważnie tak, że były kupowane przez ich zagraniczne odpowiedniki i zamykane. Tak zakończyła także swój żywot wytwórnia kabli światłowodowych w Ożarowie, która jeszcze nie zdążyła rozpocząć działalności, chociaż miała już pomieszczenia i pełne, nierozpakowane jeszcze, wyposażenie produkcyjne zakupione we Francji. O dziwo, zakupu przedsiębiorstwa w Ożarowie dokonała wspomniana powyżej francuska firma. Plotka głosi, że do zakupu wystarczyły jej środki wcześniej wpłacone przez Polskę na zakup tego wyposażenia. Jeżeli tak, to dostała wszystko za darmo plus nasz rynek na kable światłowodowe. Powtarzam tę informację bez gwarancji, że jest prawdziwa.
Jak to się stało, że przestaliśmy umieć cokolwiek produkować? To, co napisałem o przemyśle elektronicznym, dotyczyło także innych jego gałęzi. Wspomnę jedynie przemysł włókienniczy (Bielsko, Łódź i inne mniejsze ośrodki) i przemysł stoczniowy (Gdynia, Gdańsk, Szczecin). Też już ich nie ma. Przynajmniej w takim, w jakim wcześniej były wymiarze.
Gdy jedziemy autostradami w pobliżu dużych miast, np. Warszawy, Poznania, rzucają nam się w oczy duże budynki bez okien. Mają ułatwiony z autostrady wjazd i niezbyt zrozumiałe nazwy. To magazyny. Tu dowożone i składowane są towary, które następnie dystrybuowane są do konkretnych odbiorców. Nie chciałbym, by wybudowane w Polsce autostrady (drogo, bo drogo, ale jednak powstały) były kojarzone jedynie z tą funkcją.
Czarne myśli przychodzą człowiekowi do głowy, gdy o tym myśli. Czyżby rację mieli ci, którzy twierdzą, że Niemcy, nie mogąc zawojować Europy pociskami (przegrali dwie wojny światowe) postanowili uczynić to, „strzelając”, wymyśloną przez siebie, a uważaną za wspólną, walutą – Euro. Do Unii Europejskiej Polska wejść powinna. Chociażby dlatego, że leży w środku Europy. Również ze względu na wschodnie sąsiedztwo. Jednak nie może sobie pozwolić na absurdalne, ciągłe pouczenia, co robić może, a czego nie powinna. Tym bardziej, że niektóre z nakazów są dla naszego kraju i mieszkańców wyjątkowo szkodliwe. Jednym z nich jest przyjmowanie muzułmańskich uchodźców. Ten proces należy przerwać teraz, w zarodku. Kandydatów na uchodźców w Afryce jest tak dużo, że ich liczba będzie ciągle narastać i Europa przyjąć ich nie jest w stanie. Muszą nauczyć się żyć i pracować u siebie. Nad tym trzeba się skupić, jak im w tym dopomóc, jak im to zapewnić.
Jest jeszcze jeden problem warty w tym miejscu poruszenia. Jest w Polsce szereg kolorowych pism, szczególnie dla kobiet, których cena jest tak niska, że nie pokrywa kosztu farby zużytej do ich wydrukowania. No bo przecież kolorowe pismo o objętości około stu stron nie może kosztować poniżej dwóch złotych. Te tak kosztują. Wiem, miałem je w domu, chociaż ja ich nie kupowałem. Jak się ktoś postarał, mógł w końcu znaleźć drobnym drukiem napisaną nazwę bogatego wydawcy. Wydawnictwa te są niewątpliwie dotowane. Z takim nie powojujesz. Podaje programy: telewizyjny i radiowy, szereg reklam, a ponadto scenki z życia wyższych sfer – celebrytów. Kto z kim, jak długo jeszcze i dlaczego. Nie twierdzę, że nie jest to ciekawe. Może jest. Nie twierdzę też, że tam tworzone są indywidualności, które mają pretensje do losu, że urodziły się w Polsce i będąc za granicą wstydzą się mówić po Polsku. Nie twierdzę, bo „hodowla” takich klinicznych przypadków wymaga chyba metod bardziej wyrafinowanych. W medycynie znane jest powolne, toksyczne oddziaływanie na organizm i w rezultacie niszczenie go. To wszelkiego rodzaju używki. Sam wiele lat paliłem papierosy i miałem możność obserwować ich niszczący wpływ na moje zdrowie. Dlatego rzuciłem. Czyżby w podobny sposób można oddziaływać na psychikę ludzi, ich intelekt? Jakże inaczej wyjaśnić ich długoletnie wydawanie. Dawniej gdy „rasa panów” (jawnie tak siebie nazywali) wydawała w Generalnej Guberni polskojęzyczne wydawnictwa nazywane „gadzinówkami” Polacy wstydzili się je publicznie czytać. Teraz tych wydawnictw nikt tak nie nazwie. Dopiero byłby krzyk o naruszenie demokracji.
Najgorsze jest to, że nasze frakcje polityczne, zajadle zwalczając się wzajemnie, ciągle szukają pomocy na zewnątrz. Czy tak krótko pamiętamy o naszej bogatej w podobne fakty historii, czy niedostatecznie ją znamy, że nie wiemy, jak zawsze się to kończyło?
Chyba, że przestaliśmy być patriotami „kraju nad Wisłą”. Można dojść do takiego wniosku, gdy kandydat na Prezydenta RP po stwierdzeniu, że nie trzeba budować portu lotniczego w Polsce, bo mamy go pod Berlinem, otrzymał mimo to parę milionów głosów. Kto to zrozumie?
- Siła polskiej armii
Wszystkich, którzy mój glos w tej sprawie uznają za skażony byciem wojskowym i oficerem, pragnę poinformować, że tylko przez wiele lat nosiłem mundur, lecz byłem bardziej naukowcem niż dowódcą. Szczęśliwie życie nie zmusiło mnie do konfrontacji mojej wiedzy wojskowej z wymogami pola walki. Dzięki Bogu. Co innego kształtuje moje poglądy na temat siły naszej armii.
Odpoczywając nad wodą, często zabawiałem się wędkowaniem. Otóż jest w naszych jeziorach i rzekach mała i smaczna rybka, która nazywa się jazgarz. Nastroszona zamienia się w kulkę z wystającymi ze wszystkich stron ostrymi kolcami. Nawet jeżeli się ją złapie na wędkę, trudno ją z haczyka zdjąć, nie mówiąc o oskrobaniu. Wędkarz omija miejsca, gdzie żerują jazgarze. Podobno także dają im spokój inne wodne drapieżniki.
Polska w obecnych granicach, która przed rozbiorami przegrała możliwość bycia krajem naprawdę silnym, teraz musi upodobnić się do owego jazgarza. Próba zjedzenia nas powinna być na tyle bolesna, że nieopłacalna. A jaka jest rzeczywistość? Z niedowierzeniem przyjąłem kiedyś decyzję, że będziemy mieli armię zawodową. Po prostu Ameryka.
Przecież nie mamy ani położenie Ameryki, ani amerykańskiego potencjału gospodarczego i ludzkiego. Polski na armię zawodową nie stać. Zawodową to my możemy mieć kompanię honorową – armię o zdolności bojowej Papieskiej Gwardii Szwajcarskiej. Z taką armią upodobniamy się nie do jazgarza, a do uklejki. Wędkarze tę różnicę zauważą bez trudu. Mam dwóch dwudziestokilkuletnich wnuków i żaden z nich nie przeszedł przeszkolenia wojskowego. To na dłuższą metę nie może dobrze się skończyć. Mamy dobre przykłady jak organizować armię w kraju takim jak nasz. Tym przykładem jest Izrael. Dlaczego nie bierzemy przykładu z tego kraju?
Słucham i obserwuję, co w sprawie budowy polskiej armii mówią nasi politycy. Żołnierze (generałowie) rzadko się wypowiadają. Ostatnio bywa, że można mieć nadzieję na poprawę sytuacji. Podnosi się liczebność wojska (wojska terytorialne), realizuje się zakupy wysokiej jakości sprzętu, ale przede wszystkim mówi się o restytucji przemysłu obronnego. To rzeczywiście niezbędne i stwarza nadzieję na przyszłość.
Zwróciłem niedawno uwagę na doniesienie o podpisaniu umowy pomiędzy MON a Siecią Badawczą Łukasiewicz o włączeniu się Instytutów Sieci do modernizacji uzbrojenia. Informacja ta pojawiła się jak iskierka nadziei, ale zaraz jako mało ważna zaginęła w zgiełku politycznych swarów. Dla mnie to niesłychanie istotna wiadomość. Panie Ministrze ON, życzę Panu powodzenia w tym dziele i proszę zadbać o właściwe ramy tej współpracy. Proszę nie popełnić dotychczas czynionych błędów (pisałem o nich w miesięczniku „Sprawy Nauki”).
Z zadowoleniem też przyjmować należy doniesienia o uniezależnianiu się naszego kraju od tradycyjnego kierunku dostaw ropy i gazu. To posunięcia strategiczne. Zbudowanie Gazoportu LNG w Świnoujściu, planowane uzupełnienie go terminalem CNG (gaz sprężony) nad Zatoką Pucką, a przede wszystkim zaawansowanie budowy rurociągu z Szelfu Norweskiego czynią nadzieję na dywersyfikację kierunków dostaw energii nie tylko do Polski, ale na cały region Europy południowo-wschodniej. Szkoda, że proces ten przebiega tak wolno i z przeszkodami. Mieliśmy długi przestój w budowie Gazoportu w Świnoujściu (proszę zgadnąć dlaczego?), a do budowy rurociągu z Norwegii Polska przystępuje po raz drugi.
O ile pamiętam, wstępną umowę z Norwegią i Danią na rurociąg taki zawarł w 2001 r. Jerzy Buzek. Ekipa Leszka Millera ten kontrakt zerwała. No cóż, czas to pieniądz. Tak uważa wielu. W takim razie jesteśmy rozrzutni, a winnych tego nagradzamy. Leszek Miller dumnie reprezentuje nasz kraj w Parlamencie Europejskim.
Na tym zakończę. Do wypowiedzi niektórych innych naszych polityków nie będę nawiązywał. Zawsze mieliśmy w naszym pięknym kraju także zdrajców i kanalie.
- Inwestycje i przemysł
O przemyśle już wspomniałem. Zwinięty został w latach transformacji ustrojowej w latach 80. i 90. Wielu się w tym dziele zasłużyło. Nazwisk nie będę wymieniał, wszyscy dobrze je znają. Autostrady i liczba magazynów postawionych wzdłuż nich sugerują przyjęte wtedy rozwiązanie. Przemysłu nie potrzebujemy, będziemy zaopatrywani przez już istniejący i sprawnie rozwijający się przemysł w innych krajach. No dobrze, a co z mieszkańcami licznie zamieszkującymi ziemie pomiędzy Bugiem i Odrą. Nie wszyscy uprawiają ziemię, a ponadto mamy ludzi młodych. Kończą szkoły, chcą gdzieś żyć, mieszkać, a przede wszystkim pracować. Gdzie mają pracować?
Proszę mnie zganić, że przerysowuję, że piszę nieprawdę, że oczerniam. Mimo to napiszę.
Byłem świadkiem reformy szkolnictwa. Twierdzono, że powinniśmy szkolić menadżerów, że nie potrzebujemy specjalistów z zakresu różnych dziedzin techniki z inżynierami włącznie. Nie wiem, ilu wyszkoliliśmy menadżerów (rynku pracy dla nich raczej u nas nie było), ale zamknięte zostały szkoły zawodowe i technika. Temu zaprzeczyć się nie da.
To co z naszą zdolną młodzieżą? Jeszcze przed otwarciem granic w ramach Unii Europejskiej jak tylko mogła opuszczała nasz kraj. Później ta emigracja zarobkowa nabrała masowego charakteru. Ilu Polaków przeniosło się do Niemiec. Anglii, Francji i USA, nie mówiąc o mniejszych krajach? Zdaje się, że dużo. Nie znam tych statystyk. Nikt ich nie publikuje, nawet jeżeli są znane. Czy te zdarzenia to kwestia przypadku? Nie sądzę, mimo że zostanę posądzony o bycie zwolennikiem spiskowej teorii dziejów. Niech tam. Nawet jeżeli to przypadek, to obowiązkiem naszym (Polski) było temu zdecydowanie i w odpowiednim czasie przeciwdziałać. Moim zdaniem zbyt długo tego typu działań nie było.
Kraj nasz podobnie jak inne bez przemysłu istnieć nie może. Wiele idiotyzmów, o których wspomniałem powyżej, zostało usuniętych. Uprzemysłowienie kraju jest jednak zbyt wolne, można by rzec ślimacze. Oczywiście jak wszędzie i u nas przemysł może być państwowy (aby się źle nie kojarzyło, nazwijmy go narodowym) i prywatny. Jeden i drugi rozwija się ślamazarnie. Do państwowych zaliczyć trzeba przemysły strategiczne: zbrojeniowy, wydobywczy i pewnie jeszcze kilka innych. Dlaczego pozbyliśmy się tzw. monopoli, w tym spirytusowego (przed wojną monopole państwowe były źródłem pokaźnych środków), nie wiem. Podobno produkcja spirytusu okazała się nieopłacalna (kto to wymyślił?).
O brak dbałości w rozwój obydwu rodzajów przemysłu mam pretensje do kolejnych rządów. Ostatnio zaczęto mówić o inwestycjach w niektóre gałęzie przemysłu, np. zbrojeniowy. To dobrze. A co z przedsiębiorstwami prywatnymi? Jak zawsze bywało w naszym kraju, ludziom brakuje pieniędzy. To nie do końca prawda. Pieniądze są w bankach, a banki są miedzy innymi po to, by finansowały przedsiębiorców i zarabiały razem z nimi na inwestycjach w produkcję określonych wyrobów. Otóż ten oczywisty sposób rozwoju przedsiębiorstw przemysłowych jest w naszym kraju zakłócony. Zakłócony to za mało powiedziane. Wystarczy posłuchać niektórych prywatnych inwestorów, jak ich przedsiębiorstwa w końcowej fazie inwestowania pozbawiano ostatnich rat pożyczek, przez co musiały upaść i były przez banki przejmowane. To są działania gangstersko-mafijne możliwe jedynie wtedy, gdy w kraju sądy nie działają zgodnie z prawem, nie mówiąc o społecznym interesie. Za długo to trwa, panowie politycy. Proponuję powołać w Polsce „kastę ludzi uczciwych i prawych” oraz zaszczepić ich do istniejącej „kasty prawników” i jeszcze innych kast może także generałów, dyrektorów, uczonych itd.
Jak każdy obywatel pieniądze mam w banku. Czasem wszystkich nie wydaję. Tzw. „czarna godzina” jak wszystkich mnie też prześladuje. W PRL były pieniądze okrągłe i kwadratowe (nie będę tłumaczył, czym się różniły – kto wie, to wie) teraz w bankach są stare i nowe. Te ostatnie są wyżej oprocentowane. Ta przedziwna polityka powoduje, że obywatel ma konta w kilku bankach i odpowiednio przenosi swoje oszczędności z jednego banku (są w nim stare) do innego (stają się w nim nowe), itd. W tej zabawie biorą udział także polskie banki PKO (nie będą przecież gorsze). Panie Ministrze Finansów, gratuluję panu udziału w poniżaniu współobywateli. Słyszę, że nie może Pan decydować za dyrektorów banków. To co pan może? Zamiast bezczynności powinien pan zapewnić warunki, by „Polacy przechowywali swoje oszczędności w polskich bankach”. Wydaje mi się to prostsze od przeprowadzanej akcji „kupuj, bo Polskie”. Miałby pan środki na inwestycje i zwiększone wydatki budżetowe. Nie znam się na tym, ale chętnie zobaczyłbym kalkulacje takiego zgromadzenia pieniędzy w porównaniu do pożyczek, które musi Pan zaciągać.
Panowie politycy, weźcie pod uwagę te banalne i proste rozwiązania, a będziecie mieli mój, a jestem pewny także wielu innych naszych obywateli, „krzyżyk” w wyborach przy swoim nazwisku.
Polska jest krajem o rozwiniętym rolnictwie i była takim nawet w średniowieczu. Mamy np. bogatą paletę regionalnych wyrobów i dań. Chwalmy się nimi i je oferujmy. Czy wiecie państwo dlaczego, gdy mam taką możliwość, zatrzymuję się w Skępem? Nie napiszę konkretnie gdzie (reklama), ale w tej miejscowości jeszcze mogę zjeść prawdziwą, z mnóstwem owoców i podrobami, czarninę. Dlaczego tak rzadko mogę zjeść „szare kluski ze szpyrkami i kwaszoną kapustą” albo plyndze (placki z tartych ziemniaków), a po prawdziwą poznańską metkę muszę jechać do Poznania. Uczyńmy z tych i nie tylko z tych przysmaków, polską turystyczną specjalność. Znamy moc reklamy. Będę głosował na te partie, które na przydrożnych bilbordach zamiast pyzatych podobizn swych przywódców, będą promowały regionalne wyroby i nasze narodowe, regionalne przysmaki.
Nie wiem dlaczego mam przekonanie, że nie tylko nie wykorzystujemy posiadanych możliwości do zachęcania ludzi do lokowania swoich zdolności i oszczędności w rozwijanie przedsiębiorczości. My ich do tego zniechęcamy. Natomiast niszczenie ludzi, którzy mieli śmiałość zainwestować swoje pieniądze w budowę przemysłu było, nieściganym karnie, przestępstwem. Tak nie czyni zdrowe, normalnie działające państwo.
Z rozwojem gospodarczym każdego kraju i jego przemysłu wiążą się inwestycje. Nie można mówić o rozwoju bez inwestycji. Tu ograniczę się tylko do dużych inwestycji rządowych. Te bowiem, nie wiedzieć dlaczego, są bezwzględnie kwestionowane. Wspomnę tylko o przekopie Mierzei Wiślanej. Przekop Mierzei Wiślanej był wielokrotnie planowany, lecz nigdy nie zrealizowany. Może dlatego, że oprócz gospodarczego, ma on zasadnicze znaczenie militarne, obronne. Aby nie wdawać się w zawiłe dowody, nadmienię tylko, że jedyne połączenie Zalewu Wiślanego z Bałtykiem – cieśninę Pilawską, Rosja zawsze pozostawiała w swoich granicach. Granica Polski po II wojnie światowej została poprowadzona tak, że zarówno Królewiec (nazwany Kaliningradem) jak i cieśnina Pilawska (nazwana kanałem Kaliningradzkim) pozostały poza terytorium Polski. Wydzielone zostały także z granic Litwy po upadku ZSRR i teraz stanowią oddzielną terytorialnie część Rosji. Niech to służy za dowód ich militarnego znaczenia. Jeżeli tak, to z naszego, także wojskowego punktu widzenia przekop Mierzei Wiślanej ma identyczną wartość i powinien być w końcu wykonany. Żabki, ślimaczki i inne wodne i lądowe żyjątka będą mogły nadal swobodnie rozwijać się, chociaż teraz w przekopie i po dwu jego stronach.
Podobnie odnoszę się do inwestycji w budowę drogi wzdłuż wschodniej granicy Polski, łączącej nas z państwami nadbałtyckimi (Litwą, Łotwą i Estonią) oraz z krajami leżącymi nad morzem Czarnym i Adriatykiem. Prześmiewcom, którzy przypominają, że idea Trójmorza (Międzymorza), to mocarstwowa mrzonka Józefa Piłsudskiego, do której głupotą jest powracać, chcę przypomnieć, że komu jak komu, ale Piłsudskiemu strategicznego myślenia o Polsce odmówić nie można. Inni (nawet prezydent USA Donald Tramp) widzą również w tej współpracy możliwość aktywizacji tego regionu Europy. Jeżeli J. Piłsudski widział w takim sojuszu i współpracy interes dla Polski – ja mu wierzę i jestem za.
- Polityka demograficzna
Nie wiem, czym zmuszane są rośliny, drzewa: dęby, jodły, jabłonie i wiśnie, by podejmowały trud owocowania i w ten sposób przedłużały istnienie swego gatunku. Wiem natomiast, jak olbrzymią siłą jest popęd płciowy (nieobcy także nam – ludziom), który skutkuje tym samym. Może istniały takie organizmy, które były pozbawione tej właściwości. Nie znamy ich nazw. Ze zrozumiałych względów nie przetrwały do naszych czasów.
W odniesieniu do tego przytoczę zabawną historyjkę. Był taki czas, gdy mieszkaliśmy w pokoju z używalnością kuchni, a z nami nasz syn, który nie miał jeszcze roku. Nasi sąsiedzi, zamieszkujący sąsiedni pokój mieli kotkę. Biedaczka wyrzucana była na korytarz. Pewnie zachowywała się niegrzecznie. Podobno wchodziła sąsiadce do łóżka. Nocami przesiadywałem wtedy w kuchni i pisałem podręcznik z miernictwa elektronicznego. Zaprzyjaźniliśmy się z kotką. Siadywała na sąsiednim taborecie i miło mruczała. Nie o tym chcę jednak teraz opowiadać. Kotka, jak to mawiał mój brat „poczuła wolę Bożą” i dopiero wtedy naprawdę wystraszyła sąsiadkę. Dostała zakaz wychodzenia z domu, porostu była a ścisłym areszcie. Biedaczka chodziła po korytarzu i rzewnie miałczała. Nasz syn szybko nauczył się wydawać podobne dźwięki. Miałczeli tak sobie nawzajem, ona w korytarzu, a on w pokoju. W pewnym momencie rozległ się ogromny łomot w drzwi. Wybiegłem. Na korytarzu leżała biedna koteczka, a z jej nosa sączyła się krew. To był klasyczny nokaut. Kotka postanowiła sforsować przeszkodę w postaci drzwi do naszego pokoju i osiągnąć cel który, pewnie tak sądziła, za tymi drzwiami się znajdował. Widocznie dążenie do zachowania gatunku u kotów jest dostatecznie silne, że towarzyszą nam do dziś.
My, ludzie, też nie zostaliśmy (jak dotychczas) pozbawieni potrzeby przedłużania gatunku, stąd liczba mieszkańców Ziemi ciągle rośnie. Już dość dawno (Thomas Malthus 1766 – 1834) przepowiadał katastrofalne przeludnienie i klęskę głodu. Twierdził, że przyrost ludności jest wykładniczy, zaś produkcji żywności – liniowy, co nieuchronnie musi prowadzić do kolizji. Teorie te były krytykowane. Pobyt ludzi na ziemi nie jest równoznaczny z „najazdem szarańczy”. Objaśnił to obrazowo Henry George (1879): „jastrzębie i ludzie jedzą kurczaki, ale im więcej jastrzębi, tym mniej kurczaków, a im więcej ludzi, tym więcej kurczaków”. Człowiek nie tylko zjada żywność, on ją wytwarza i z czasem wytwarza jej coraz więcej. Kłopot w tym, że zarówno przyrost naturalny, jak i produkcja żywności nie są rozmieszczone równomiernie. Jeszcze większy w tym, że tam, gdzie przyrost naturalny jest największy, bywa, że produkcja żywności jest na jednym z najniższych poziomów. Stąd jasny wniosek, że w konkretnych miejscach na naszym globie powinniśmy dbać równocześnie o produkcję (w tym żywności) i o przyrost naturalny. W przeciwnym razie można doprowadzić do sytuacji, że jakimś miejscu nie będzie miał kto produkować i kto jeść. To jest dopiero czarny scenariusz. Przejdźmy do Polski.
Nie znam niestety statystyk i nie mogę się nimi posłużyć. Chociaż jestem dość stary, mam jeszcze niezłą pamięć. Moja matka miała dziesięcioro rodzeństwa, ojciec sześcioro. Licznie zasilili oni Stany Zjednoczone (rodzeństwo matki i brat ojca) i Francję (siostra ojca). W Polsce też kilkoro pozostało. Rodzice Marii (mojej żony) też mieli podobnie liczne rodziny. To był wtedy standard większości polskich rodzin. Ja wychowywałem się wśród sześcioosobowej (łącznie z Haliną, córką siostry ojca) gromadki dzieci. Nie wiem, jaki Polska miała przed wojną przyrost naturalny, ale przypuszczam, że wyludnienie nam nie groziło. By nie wyjeżdżać za chlebem, tak jak musieli uczynić moi wujkowie i ciocie, należało tylko zadbać o pracę i produkcję żywności. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 zaczęliśmy mozolnie odrabiać stracony niewolą czas, pracować i produkować. Niestety, nie trwało to długo.
Wojna i następny rozbiór kraju diametralnie odmienia naszą sytuację. W części zajętej przez Niemcy, a szczególnie włączonej do rzeszy, miejscowa inteligencja narodowości polskiej zostaje natychmiast bestialsko wymordowana. Ten sam los spotkał obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Reszta pozbawiana warsztatów pracy (rolnicy ziemi) zamieniana była w parobków w majątkach Niemców i systematycznie głodzona. Tak, Pani Katarin Barley – głodzona specjalnymi przydziałami żywności dla Polaków. Były one wyjątkowo skąpe i mało kaloryczne. Za dużo, by umrzeć, za mało by żyć. To dobrze, bo gdzie indziej za tam ustalone racje można było tylko umrzeć, żyć się już nie dało. My, na wsi, mogliśmy (nawet mieliśmy taki obowiązek) wyhodować świniaka, ale nie mogliśmy go zjeść. Zabicie go groziło śmiercią. Hodowaliśmy jedynie kilka kaczek i kur.
Miałem wtedy sześć lat i powinienem pójść do szkoły. Nie poszedłem. Wiejska polska szkoła w mojej wsi przestała istnieć, a nauczyciela zamknięto w obozie koncentracyjnym i zamordowano. Wszyscy, by przeżyć zajmowaliśmy się zdobywaniem żywności. Moim zadaniem było zbieranie szczawiu na zupę i roślin dla kaczek. Bestie upodobały sobie pokrzywy. Szczególnie takie drobnolistne, podobno bogate w witaminy, ale silnie parzące. Zrywać je trzeba było umieć, szczególnie gdy nie miało się rękawic. Na początku było trudno. Później się nauczyłem. Nawet teraz mogę to zrobić bez szwanku dla skóry.
Pisałem, że do dziś lubię czarninę. To przez te kaczki, którym przynosiłem i takim dużym nożem rozdrabniałem pokrzywy, mlecz i inne rośliny, których nazw już nie pamiętam. Były one mieszane np. z gotowanymi obierkami z ziemniaków lub innych warzyw, wyławianą z wody rzęsą i podawane im do jedzenia. Co dwa tygodnie w niedzielę z kaczki była gotowana czarnina i był to wyjątkowy, pamiętany przeze mnie do dziś, obiad.
Jest taki dowcip porównujący kaczkę do kobiety. Przypomnę: „Kobieta jest jak pieczona kaczka, dla jednego za dużo, a dla dwóch za mało”. Nas do tej ugotowanej w czarninie kaczki było osiem osób, rodzice i nasza szóstka. Do dziś pamiętam matkę siedzącą na ławce przy piecu i objadającą łebek od kaczki. Jest na nim kawałek skórki i naparstek mózgu po rozbiciu czaszki. To była porcja, którą brała sobie matka. Reszta była dla ojca i dzieci. Zapewniam, że też nie było to dużo. Kaczki nie były zbytnio utuczone. Posługując się nomenklaturą sportową, przypominały bardziej bokserską wagę piórkową niż ciężką.
Powracając do demografii, jedno jest pewne. Polityka naszych zaborców spowodowała, że w czasie wojny zginęło kilka milionów Polaków, a kraj został kompletnie zrujnowany. To była katastrofa trudna sobie do wyobrażenia. Oni (mam na myśli Niemcy i Rosję) mieli totalny plan fizycznego wyniszczenia Polaków jako narodu.
Czy teraz się zmienili? Tak do końca nie wierzę. Niemcy dążą do federalizacji Europy i zamierzają zdobyć to, czego nie udało się zrealizować w stosunku do Polski 120- letnią germanizacją i wojenną eksterminacją. Coraz częściej widzimy te dążenia. Tworzone są narzędzia przymuszenia do posłuszeństwa mniejsze państwa, którym (jak Polsce) to nie odpowiada. Gdyby do tego miało dojść, to (jeżeli bym jeszcze żył) w referendum zagłosowałbym za wystąpieniem Polski z Unii Europejskiej. Chciałbym, byście (zwracam się do Was moje Dzieci i Wnuki) o tym wiedzieli.
Podobno w 2050 roku liczba Polaków ma wynosić zaledwie 15 mln. Kiedyś wydawało mi się to przesadą. Moje siostry miały po pięcioro dzieci. My i moje dzieci już tylko po dwoje. To zaledwie reprodukcja prosta, nie dająca dodatniego przyrostu naturalnego. Usprawiedliwiałem się trudnymi (powiedzieć można katastrofalnymi), jakie mieliśmy warunkami mieszkaniowymi i w ogóle niełatwą sytuacją życiową. Mimo przysłowiowych „klapek na oczach” muszę przyznać, że przyczyną zmniejszenia liczby dzieci w Polsce była łatwość, wręcz przychylność władz w usuwaniu ciąży. Było to sprowadzone do drobnego zabiegu chirurgicznego.
Mam znajomą, której wnuczka wyszła za mąż i ma pieska, którego z sobą wozi samolotem (wystarała się o to) i kocha go „nad życie”. Gorzej, bo jej jedyna córka traktuje go jak wnuka. Moja znajoma ma kłopoty w traktowaniu go jak prawnuka.
A ja, ja taż mam wnuki. Mają fajne dziewczyny. Jeden ma pieska (suczkę), a drugi dwa koty. Mimo że lubię zwierzęta, też mam trudności w traktowaniu ich jako prawnuków.
Cóż to się na Boga stało? Prokreacji został przeciwstawiony seks. Przecież to mogą być, to są uzupełniające się, a nie sprzeczne, przeciwstawne sprawy. Ile pogardy mieści się w nazwie ojca większej gromadki dzieci, że to dzieciorób. Nazwanie takowej matki maciorą jest już najwyższej rangi chamstwem, sześcienną pogardą. Kazanie kobietom rodzić dzieci ma być odebraniem im praw obywatelskich. Skazanie na bycie owymi „maciorami”. To nieprawda.
Szanowne Panie. Kocham Was wszystkie od kołyski aż po kres istnienia. Nie wierzcie tym przecherom jakiegokolwiek są rodzaju: Gender, LGBT lub czymkolwiek jeszcze innym.
Rodzicielstwo to nie obowiązek. To dany Wam przez Stwórcę (naturę – wybierzcie, w co wierzycie) i tylko Wam przywilej. Przywilej dawania życia, darowania rzeczy świętej, najważniejszej w przyrodzie i jedynie Wy możecie z danego Wam przywileju korzystać. Warto to sobie uzmysłowić.
Wracając do naszych spraw, nie możemy, nie powinniśmy dopuścić do zrealizowania czarnego scenariusza likwidacji Polaków jako nacji. Winniśmy to wszystkim, którzy zginęli za nasz kraj. Po tym, co napisałem, nie ma wątpliwości, jakich treści będę poszukiwał u polityków ubiegających się o najwyższe urzędy w Polsce.
- Epilog. W końcu zostaję „pisiorem”
Czas nieubłaganie upływał i mimo wielu przeszkód wybór prezydenta, bo to o te wybory chodziło, przybliżał się. Te przeszkody to pandemia koronawirusa i przedziwne zachowania (powiedziałbym harce) wicepremiera Gowina. Skutkowały one niebezpiecznym przesunięciem w czasie samego aktu wyborów. Odczuwałem nacisk otoczenia na sposób głosowania. Leżałem dwa dni w szpitalu. Wiszący telewizor na ścianie można było włączać po wpłaceniu wyznaczonej należności. Nie były one własnością szpitala. Zewnętrzna firma dla dobra chorych zainstalowała w szpitalnych salach telewizory i taksometry. Dziwnym trafem w tym czasie dostępne były tylko dwa programy Polsat i TVN. Nie było natomiast Info (sprawdziłem z ciekawości) i Trwam (narzekały chore z sąsiedniej sali).
Krótko przed głosowaniem wyjechałem do sanatorium do Buska. Przyjmujący mnie lekarz (taki sanatoryjny rytuał) przywitał mnie pytaniem, czy może zaprezentować mi hasło wyborcze, które wymyślił? Po przyzwoleniu wyrecytował: „Z dwojga złego Trzaskowskiego”.
Poprosiłem o możliwość zrewanżowania się wymyślonym przeze mnie hasłem: „Ile trzeba znać języków, by nie mieć przy ich pomocy nic do powiedzenia?”
Rzeczywiście wielokrotnie słyszałem od pana Trzaskowskiego, że: „mamy tego dość”. Wiadomo, że tak ogólnie, to miał na myśli pisiorów, ale konkretnie czego miał dość, a przede wszystkim dlaczego, nie usłyszałem.
Główni pretendenci do prezydenckiego pałacu sami powoli w moich oczach się eliminowali. Pani M. K-B raczyła pouczyć nas, że gdyby Bóg widział potrzebę istnienia przekopu Mierzei Wiślanej, to by on był. Przede wszystkim pani M. K-B myli się, bo cieśnina Pilawska powstała przeszło 500 lat temu w wyniku wyjątkowo silnych sztormów. Stało się tak niewątpliwie nie bez udziału najwyższego. Szczęśliwie dla nas (pewnie widać tu również Boży palec), cieśnina Pilawska powstała w północno-wschodniej części zalewu. Inaczej nasza północna granica państwowa mogła by wyglądać znacznie mniej ciekawie. Wątpliwość moją w Bożą ingerencję przy tworzeniu kanałów czy przekopów budzi „Kanał Panamski”. Jest potrzebny, nie ma co do tego wątpliwości, a jednak trzeba było go wykopać. Widocznie Stwórca uznał, że w kwestii kanałów pozostawia wolną wolę rozumnym ludziom. W takim razie przy stworzeniu pani M. K-B w tej misji jej udziału nie widział. O przekopie Mierzei Wiślanej muszą zadecydować inni.
Jeszcze prościej wyjaśnił mi swoją przyszłą rolę pan Trzaskowski. Powiedział, że nie ma co budować w Polsce Centralnego Portu Lotniczego, gdyż mamy go pod Berlinem. Tam mamy nie tylko port lotniczy, mamy znacznie więcej, mamy prezydenta. To gdzie on się pcha?
Mógłbym tak analizować postawy pozostałych kandydatów. Przy istniejącej ich liczbie mogłoby to być nieco nudne. Nie będę. Biorąc pod uwagę moje, wspomniane na wstępie ponderabilia, nie pozostało mi zrobić nic innego jak zagłosować na Dudę. No i stało się. Zostałem pisiorem. Nie będę na nikogo narzekał. Dobrze mi tak. W końcu nie depczę kur.
tito
24 października 2021 at 11:38Zacznę od wytknięcia błedu merytorycznego. Istnieją 2 banki PKO BP i Pekao SA. Nie ma PKO SA. Pisiory kupiły Pekao SA (a nie PKO SA) od Włochów. Proszę spytać polskich pracowników (na ogół byłych) czy lepiej pracowało się im dla Włochów czy dla pisich pociotków. Uważam, że bank kupiono do celów partyjnych. Można obsadzić swoich (niekompetentnych) na sutych synekurach i to jak słyszałem uczyniono a po drugie można finansować różne partyjne inicjatywy (finansowanie partyjnych gadzinówek poprzez wykup reklam to jeden z przykładów). W zakupie nie widzę jakiegoś dobra dla Polski a jedynie pozyskanie kolejnej bogatej firmy (Alior też zapisdolili) aby była jedną z wielu spółek w zawoalowany sposób finansująca pisowską propagandę. Jestem od Pana młodszy. Ze słowem pisior spotkałem się pierwszy raz za sprawą piosenki „Pisiory na wybory” zespołu Defekt Muzgó. Piosenka powstała bodajże w 1993 roku, pisu nie było. Proszę sie z nią zapoznać bo świetnie oddaje naturę obecnych pisiorów. Kolejna sprawa to uwałszczenia, które Pan porusza. Proszę zapoznać sie jak J. Kaczyński uwłaszczył się na państwowym majątku, jak wziął kredyt w BPH, zakupił budynki a potem te same budynki wynajął BPH, w którym miał szpiona. BPH spłacał sam sobie kredyt a budynki pozostały w partii Jarosława. Oscylator. Pamięta Pan komusze czasy, bezkarnych towarzyszy, pociotków, układy. To wróciło. Może ma Pan sentyment do tamtych czasów, może za komuny dobrze się wiodło ale ja nie chce aby powróciła. Ostatnie wydarzenia. Mąż p. Szydło 85 milionów dotacji z czego w większości się nie rozlicza łamiąć prawo. Całkowita bezkarność. A może lepiej gdyby takie pieniądze zasiliły, któryś ze zlikwidowanych przez pis instytutów?