| by Zdzisław Jankiewicz | No comments

Oficerki

„Oficerki” to długie buty z cholewami noszone do specjalnie skrojonych spodni – bryczesów. Oficerki stanowiły standardowe wyposażenie przedwojennych oficerów kawalerii, stąd ich nazwa. Nie były to buty zwykłe. W każdym razie nikt nie nazywał by „oficerkami” butów, jaki otrzymałem po promocji na pierwszy stopień oficerski, jako student IV roku WAT na początku lat 50-tych. Te wzorowane już na umundurowaniu sprzymierzonej armii nazywaliśmy „harmonijkami”. Oficerki musiały być zrobione ze skóry doskonałej jakości, być dobrze dopasowane do stopy, a przede wszystkim mieć usztywnioną cholewę tak zwanym „sztywnikiem” wszytym w jej tylną część.

Miałem takie oficerki. Dostałem je wraz z „suką” – takim uchwytem do zdejmowania tych cudeniek – od brata, jako prezent na zakończenie studiów. Awansowaliśmy wtedy na kolejny stopień oficerski; a w przypadku bardzo dobrych wyników studiów awans mógł być z przeskokiem do stopnia kapitana. Spotkał mnie ten zaszczyt, rodzinny prezent był tym bardziej uzasadniony.

Pamiętam, że paradowałem w nich w dniu 1-go maja na urlopie w mojej rodzinnej miejscowości wywołując wśród kolegów i znajomych, jak dziś to oceniam, bardziej zdziwienie niż podziw. Kapitan w wieku 22 lat musiał wywoływać wtedy nie koniecznie korzystne dla mnie skojarzenia. 

Prezent był kłopotliwy. Takie buty nie były na wyposażeniu mundurowym oficera i chodzenie w nich było związane z pewnym ryzykiem. Ryzyko to jednak podejmowałem czasem nierozważnie. O jednym takim przypadku, który na przekór zdrowemu rozsądkowi zakończył się dla mnie szczęśliwie chcę opowiedzieć.

Stopień kapitana wiązał się z obowiązkiem pełnienia służby oficera dyżurnego WAT. Szarże niższe pełniły służbę pomocników oficera, dowódców warty i na innych mniej odpowiedzialnych stanowiskach. Służbę oficera dyżurnego WAT pełniło się w gmachu głównym sztabu; oficerowi podlegały wszystkie służby w fakultetach i warty nie wspominając o pododdziałach słuchaczy i żołnierzy obsługi. Na dodatek rano oficer dyżurny powinien bezbłędnie zameldować się wszystkim przełożonym z generałem na czele.

Nad jakością pełnienia służby i przygotowaniem oficerów do tej roli sprawował pieczę osobiście zastępca komendanta WAT do spraw liniowych wtedy pułkownik Mieczysław Kącki. Był to wysoki, poważny, jakby przedwcześnie posiwiały oficer. Był jedynym przedwojennym oficerem w WAT. Znany był z tego, że wymagał rzetelnej wiedzy o podejmowanych obowiązkach, poważnego ich traktowania i sumiennego wypełniania. Czuliśmy duży respekt przed nim potęgowany famą, że szczególnie dokładnie sprawdza i egzaminuje młodych, nie mających doświadczenia oficerów. Bywało często, że takich delikwentów odwiedzał na służbie nocą, sprawdzając jak sobie radzą z kontrolą wart itp. Pułkownik był samotny i na nasze utrapienie nocne wędrówki nie sprawiały mu trudności.

Zbliżający się termin mojej pierwszej służby spędzał mi sen z powiek. Feralnego dnia nie wiem, dlaczego do doskonale uprasowanego munduru nierozważnie założyłem moje oficerki i z regulaminowo założonym pasem łącznie z koalicyjką, którą jeszcze wtedy nosiliśmy, i pistoletem wszedłem do gabinetu pułkownika i zameldowałem się na instruktaż. Był już już zmierzch. Na biurku pułkownika paliła się lampa z abażurem osłaniającym żarówkę od góry. W pokoju był lekki mrok. On skinął ręką bym chwilę zaczekał i dokończył coś pisać.

Podniósł następnie głowę, obrzucił mnie spojrzeniem i odezwał się dziwnie przyjaznym głosem:

  • Spocznijcie kapitanie– powiedział i dodał – Wam chyba instruktażu udzielać nie muszę. No to proszę przejmować obowiązki i życzę spokojnej służby.

Kompletnie mnie zamurowało. Mogłem się wszystkiego spodziewać, ale nie tego. Nie byłem w stanie wydobyć z siebie głosu. Skinąłem jedynie głową jakby zgadzając się z przedmówcą, że instruktażu nie trzeba mi udzielać, wykonałem regulaminowy w tył zwrot i wyszedłem z gabinetu. Przyczyną jego zachowania były zapewne te oficerki no i trochę zmierzch; pułkownik nie dojrzał mojej szczenięcej twarzy. Może wywołałem u niego jakieś skojarzenia związane z wcześniejszymi zdarzeniami? Do dziś nie wiem. W każdym razie moja służba przebiegła bez zakłóceń. Nocą też mnie nie odwiedził. Sądził zapewne, że tak doświadczony oficer nie będzie potrzebował jego pomocy. 

Był to jednak jedyny przypadek, gdy moje oficerki przyniosły mi szczęście. Miałem z nimi później same kłopoty. Przyszedł rok 56, rok znanych wydarzeń zapoczątkowanych w Poznaniu, które przeniosły się również do Warszawy. W WAT doszło także do zdarzeń, które później traktowano, jako wyjątkowe naruszenie regulaminów. Przypomniano sobie moje sanacyjne ciągoty. Zniechęciło to mnie do noszenia moich pięknych butów. Zresztą trochę się już zużyły. Straciły blask i fason. Tak przyszedł kres na moje jedyne w życiu oficerki. Niezależnie od kłopotów, jakie na mnie sprowadziły nie wspominam ich źle. Po części to zasługa Pułkownika i zdarzenia, które opowiedziałem. 

Jego zresztą też zachowałem w pamięci, jako prawego i przyzwoitego człowieka. Znacznie później spotkałem go spacerującego w szlafroku po szpitalnym korytarzu. Byłem już  wtedy majorem lub podpułkownikiem i odwiedzałem znajomych lekarzy w związku z pracami badawczymi, które wspólnie prowadziliśmy. Podszedłem do Pułkownika, przedstawiłem się i powiedziałem, że studiowałem w WAT, gdy on tam pracował. Radość, jaka się odbiła na jego twarzy była mi nagrodą za ten odruch. Takim go zapamiętałem, bowiem wkrótce zmarł.