| by Zdzisław Jankiewicz | No comments

Dziedziczka

Przepraszam czytelników, przepraszam krewnych, znajomych i przyjaciół Pani Ireny Dziedzic za tytuł, jaki pozwoliłem sobie nadać tej opowieści. Nic jednak na to nie poradzę, że w czasach gdy Tele – Echo święciło tryumfy w polskiej telewizji wszyscy, przynajmniej w moim otoczeniu, nazywaliśmy tak ulubioną, prowadzącą ten program dziennikarkę. Rzeczywiście Pani Irena Dziedzic, popularna „Dziedziczka”, skupiała przed telewizorami ogromną rzeszę jej fanów i wielbicieli. Sam, gdy taką możliwość miałem, chętnie oglądałem ten program. Nie miał dobieranych na siłę, politycznie warunkowanych rozmówców, nie mówiąc o tym, że prowadzony był wyśmienicie. Z wielu względów program z czasem stał się nie tylko wizytówką Pani Ireny, stał się (tak mi się wydaje) jej twarzą.
Nigdy nie przypuszczałem, że może się tak zdarzyć, że będę jej gościem. Jednak stało się. Ze smutkiem stwierdzam, iż nie byłem tak znany, aby to Pani Irena mnie zaprosiła. Niestety. Zastanawiałem się dlaczego mnie ten zaszczyt spotkał. Zapewniam was, że w WAT (tam pracowałem) było bardzo wielu chętnych, znacznie ważniejszych ode mnie, na to miejsce. Był chyba rok 19691. Byłem świeżo po obronie doktoratu i zostałem wyznaczony kierownikiem zespołu budującego laser do badań syntezy termojądrowej, które prowadził sam komendant WAT, generał, profesor Sylwester Kaliski. Niewątpliwie temu zawdzięczam wyznaczenie mnie do roli bycia gościem Pani Ireny. A może gdy było tylu chętnych, to wzięto kogoś z ostatnich rzędów. O zaszczycie powiadomił mnie sam Zastępca Komendanta WAT ds. Politycznych (wydaje mi się, że był to  płk Mikstacki).
Wpadłem. Parę wierszy wcześniej pisałem, że Pani Irena nie miała politycznie dobieranych na siłę rozmówców. W moim przypadku wysłany byłem do niej przez Komendę. W wojsku nie mogło być inaczej. Może jednak Pani Dziedzic zwróciła się do WAT o wytypowanie rozmówcy. Tego już nie rozstrzygniemy. Faktem pozostaje bezspornym, że się u niej znalazłem. 

Kilka słów o „kuchni”, jak program był przygotowywany. Najpierw rozmowa wstępna. Trzeba pochwalić warsztat dziennikarski naszej Dziedziczki. Po paru zdaniach człowiek rozmawiał z nią jak z dobrą znajomą. Chciało się dyskutować nawet zwierzać. Wytwarzała atmosferę nieskrępowania, bliskości. To wtedy udało mi się, a może Pani Irenie ze mną, porozmawiać o kilku interesujących zagadnieniach. Niektóre udało mi się także zapamiętać, a teraz mogę do nich sięgnąć. Inaczej po co byłoby w ogóle wracać do tej sprawy. Czy warto, proszę oceńcie. 

Wynikiem spotkania i rozmowy z panią Ireną na rozliczne tematy, był scenariusz przez nią później napisany, według którego odbywał się wywiad przed kamerą. Wywiad nie był przeprowadzany na żywo, o nie. Był nagrywany i odtwarzany. Aparatura nagrywająca była dość archaicznego jeszcze typu (magnetyczny drut) i nie pozwalała na wprowadzanie poprawek. Można było jedynie powtórzyć całe nagranie. Pani Irena twierdziła, że: „lepsze jest wrogiem dobrego i żadne poprawki oraz powtórki nie wchodzą w grę. Co innego gdyby chodziło o sprawy ideologiczne czy polityczne, ale do takich wątpliwości staramy się nie dopuszczać”. 

Wywiadu nie zamierzam streszczać, bo po co. Oczywiście mówiłem o laserach, o ważności tej tematyki i udziale WAT w rozwoju tej techniki w Polsce. Rzeczy znane. Oczywiście musiały one być. Jednak nie dla nich zdecydowałem się po tylu latach powrócić do tych wspomnień.

Pani Dziedzic miała w swoim repertuarze także pytania natury bardziej ogólnej. Jedno z nich dotyczyło pewnej cykliczności rozwoju nauki. Czy przypadkiem okres wojny nie jest okresem sprzyjającym tej tendencji? Oczywiście należało odpowiedzieć twierdząco. W czasie wojny gwałtownie pojawiają się i rosną potrzeby na specyficzne opracowania i wynalazki, a przysłowie mówi, że „potrzeba jest matką wynalazków”. Był to jednocześnie, jak niektórzy zapewne pamiętają lub wiedzą okres, kiedy z całym blokiem wschodnim ze Związkiem Radzieckim na czele, zapamiętale walczyliśmy o pokój. Tak to już jest, że przygotowujący się do wojny przekonywają wszystkich wokół o miłości do pokoju. Spróbowałem wybrnąć z tego przywołując ważne opracowania naukowe w czasie ostatniej wojny włączając do nich program Manhattan (budowy bomby atomowej). Zakończyłem stwierdzeniem:

Tezy takiej nie należy uważać za powszechnie obowiązującą, ale biorąc pod uwagę tendencje obserwowane w czasie ostatniej wojny, można uznać, że coś w tym jest.

Pani Irena kiwnęła głową. 

Inna kwestia jaka interesowała Panią Irenę dotyczyła mojego zdania na temat porównania różnych dziedzin nauki. Czy można szeregować je pod względem ważności i mówić o dominacji jednej względem drugiej. Tu wykazałem się większym zdecydowaniem. W końcu znalazłem się w programie jako przedstawiciel nauk technicznych. Zacząłem od tego, że nauki ścisłe są niedoceniane. Humaniści, pisarze, malarze, aktorzy są powszechnie znani, a ich twórczość publicznie wystawiana i podziwiana. Wytwory nauk ścisłych są w cieniu. Czasem traktowane są jako coś naturalnego, istniejącego tak jakby poza ludzką twórczością. Dałem taki przykład: cóż mógłby pokazać nam Picasso czy Matejko gdyby technika nie stworzyła komfortu dla ich malarstwa – farby, pędzle, płótno, oświetlenie itp. Może by rysowali zaledwie kontury postaci na skałach lub w jaskiniach, gdyby mieli chwilę czasu pomiędzy koniecznością zdobywania kolejnego posiłku. Obfitość pożywienia i możliwość nie zajmowania się tymi problemami też zawdzięczają naukom ścisłym. To samo można powiedzieć o innych twórcach – pisarzach, muzykach i podobnych. 

Oczywiście nie mam tak skrajnych poglądów. Tu zaprezentowałem je w tej postaci, gdyż wydawało mi się, że pani Irena wyraża się o technice z pewnym lekceważeniem. Nie pomyliłem się. Rozgorzało między nami coś w rodzaju sporu. Poglądy ówczesnych celebrytów znałem. Do dobrego tonu należało kompletnie nie znać się na technice i większość z nich głośno i z zapałem do tego się przyznawała. Postanowiłem na ten temat sprowadzić dyskusję. Marzeniem wtedy wszystkich był samochód, najlepiej zachodni, niemiecki lub francuski. Zapytałem ją, co by powiedziała o inżynierze mechaniku właśnie samochodowym, który nie przeczytałby Pana Tadeusza. Intelektualne zero. A co można powiedzieć o człowieku z wykształceniem humanistycznym, który nie wie na jakiej zasadzie działa silnik w samochodzie. Pani Irena powiedziała, że ona nie wie. Dopowiedziałem sobie w duchu, że z tego powodu pewno nie ma kompleksów. Można i tak. Za to skierowała rozmowę na wewnętrzną, duchową stronę osobowości humanistów i ludzi techniki. Tych ostatnich określiła jako zimnych, wyrachowanych, pozbawionych polotu. Na pytanie czy nie widzi różnicy pomiędzy tymi określeniami, a racjonalnością, bo raczej tą cechę należałoby przypisywać ludziom uprawiającym nauki ścisłe i ludziom techniki. Pani Irena była zdania, że racjonalizm też nie może za daleko sięgać. Cóż, takie były poglądy Pani Dziedzic i zapewne nie tylko jej. Nie sądzę, bym zasiał wątpliwości w jej mocno ugruntowanym światopoglądzie. Zostaliśmy raczej przy swoich zdaniach. Dyskusja przytoczona powyżej nie znalazła odbicia w treści wywiadu, a jeżeli tak, to szczątkowej formie. Ciekawe były te rozmowy i to one pozostały mi w pamięci, które nie weszły do tekstu wywiadu. Na zakończenie rzekłem do niej:

 – Pani Ireno, wrócę do pracy i koledzy zapytają mnie – widziałeś się i rozmawiałeś z Dziedziczką, – powiedz coś o niej. Czy teraz ja mógłbym zadać Pani jakieś pytania?

Odpowiedź pani Dziedzic zaskoczyła mnie.

 – Ależ oczywiście. Zanim jednak pan powie mi swoje pytania, z góry odpowiem na dwa, których z pewnością pan nie zechce mi zadać.
Po pierwsze, nie byłam kochanką Cyrankiewicza. 
Po drugie, nie miałam żadnej operacji plastycznej. A teraz proszę o pytania.

Rzeczywiście tych pytań bym nie zadał, chociaż różne ploty o niej się słyszało. 

Pamiętam odpowiedzi na dwa moje pytania, chociaż pewnie zadałem więcej. 

Pierwsze dość proste, dotyczyło jej przyjaciół, a nawet zapraszanych gości. Woli mężczyzn czy kobiety. Odpowiedź była taka, jakiej się spodziewałem. Oczywiście woli mężczyzn, chociaż ma wiele interesujących kobiet przyjaciół. Wśród kobiet nie znosi tych, które myślą macicznie. Trzeba przyznać, że język miała soczysty. Jak tu nie zapamiętać takiego zdarzenia, takiej kobiety i takich słów. 

Drugim pytaniem chyba trafiłem w czułe miejsce Dziedziczki. Zapytałem mianowicie, co by robiła, gdyby nie prowadziła Tele – Echa, a właściwie co będzie robiła gdy już przestanie go prowadzić. Chyba tym pytaniem ją zdenerwowałem, zaburzyłem pewność siebie, a może uraziłem. Jak to nie będzie prowadzić? Dlaczego? Zauważyłem, że nie wyobraża siebie w innej roli. Miałem rację pisząc na wstępie, że ten program był jej twarzą, był całą nią. Mówiła o tym długo, dając przykład dziennikarki francuskiej, która jeden z programów prowadziła przez cale życie. Miałem wrażenie, że jest jakby aktorką, która utożsamiła się z jedną rolą. Miałem ciocię (Marylę – niektórzy ja znali), która ukochała Mikulskiego, ale wyłącznie w roli Klosa. Twierdziła, że jestem do niego podobny. Głaskała mnie po ręku i mówiła „mój kochany Klos”. Gdy go zobaczyła w innej sztuce nie pytała, co tu robi Mikulski, ale dziwiła się dlaczego występuje tu Klos. 

My utożsamialiśmy Tele-Echo z panią Ireną i na odwrót, uczyniła to także Pani Dziedzic. 

Historia mojego spotkania z Panią Ireną i ta opowieść zapewne by się w tym miejscu skończyła, gdyby nie moje „zezowate szczęście”, pech co to, wydaje mi się, prześladuje mnie przez całe życie. Tele-Echo nadawane było raz na tydzień, jak mi się wydaje w niedzielę. O określonej godzinie cała rodzina zasiadła przed telewizorem, aby obejrzeć męża i tatusia w telewizorze, nie mówiąc o Pani Dziedzic. Przechodzą kolejni rozmówcy, czekamy. Niestety program się skończył, a mnie nie ma. Trochę mi głupio, nie wiem co powiedzieć.

Dzwoni telefon. Odbieram. Dzwoni sam główny (jasny gwint, on też chciał zobaczyć ten program). Pyta, co się stało? Zgodnie z prawdą odpowiadam, że nie wiem. Nagranie się odbyło. Meldowałem o tym i zrelacjonowałem przebieg zastępcy ds. politycznych. Cisza.

W poniedziałek dzwonię do Pani Dziedzic. Jest zdenerwowana. 

– Widzi Pan Pułkownik jak oni mnie tu traktują. Tylko trochę wydłużyłam czas programu i dlatego dałam Pana na koniec, by nie zrobili mi świństwa, a oni wzięli i pomimo tego wycięli ostatnie nagranie. Jak tak mogli.

Pani Irena, Diwa TVP uważała, że może pewnie więcej niż inni i prowadziła jakąś wojenkę. Nie wiem z kim, ale prowadziła. Padłem ofiarą tej wojny. Dla mnie nie była to taka zwykła wpadka. Oczyma wyobraźni widziałem te rozmowy u nas na szczeblach. 

Do reprezentowania Akademii (występ w tzw. środkach masowego przekazu zawsze traktowano jako reprezentowanie uczelni) należy kierować przede wszystkim osoby odpowiedzialne, no i doświadczone. Taka partyzantka może prowadzić do nieobliczalnych skutków. Nie wiadomo co on tam naopowiadał? 

Wywiad ze mną ukazał się tydzień później w następnym Tele-Echu, ale to nie był już ten sam efekt. Nie wiem, czy Komendant go oglądał. Nie pytałem. On też nie wspomniał. Po wojskowemu mówiąc: niewypał. Kapiszon.

Mimo wszystko, spotkanie z Dziedziczką wspominam miło. Nie była to tuzinkowa kobieta, chociaż, nie wiadomo dlaczego, o technikach miała taki spaczony pogląd. Może jakiś inżynier ją skrzywdził lub nie skrzywdził – któż to wie.

Postęp techniczny w branży nagrywania obrazów był szybki. Po czasie pokazały się kasety magnetowidowe i można było takie nagrania mieć w domu. Zadzwoniłem do Telewizji, czy mogą (odpłatnie) wykonać kopię takiego występu. Mogą, jeżeli nagranie się zachowało. Wywiadów z Tele-Echo raczej niewiele się zachowało. Gdybym był znanym politykiem, artystą, to może. Nie byłem i przepadło. Nie mogę się pochwalić wspólnym z Dziedziczką obrazkiem. Szkoda. Nawet nie wiem, czy uwierzycie w to co teraz napisałem.Z pobytem wtedy w gmachu telewizji (byłem tam pierwszy raz, później bywałem częściej) mam jeszcze jedno wspomnienie. Pani Irena prowadziła wywiad z młodym góralem – poetą z Zakopanego. Recytował swoje wiersze o ptakach. Siadywały na jego płocie. Nie pamiętam ich treści, ale były takie „ciepłe”, pogodne. Zapraszał mnie do siebie, gdy będę w Zakopanem. Trafię, bo mieszka tuż przy Harendzie. Gdy zapytam, każdy mi wskaże. Nigdy nie zamierzałem, ale tak się zdarzyło, że byłem w Zakopanem i mogłem odwiedzić piewcę „Sroczki co siadywała na płocie”. Dom bez trudu mi wskazano, autora ledwie poznałem. Nie był zupełnie trzeźwy, a jego żona chyba nie lubiła odwiedzających go ludzi. Miałem takie wrażenie, ale cofnąć się nie było już jak. Porozmawialiśmy chwilę, zostawiłem mu butelkę wódki (przypadkowo miałem z  sobą) on podarował mi oryginalny dzwonek wieszany owcy na szyi, by nie zagubiła się.  Wytwarzał je. Dzwonek mam dotąd. W pamięci jednak bardziej zachował mi się góral recytujący wierszyki Pani Irenie, niż ten z Zakopanego. 

  1. Piszę ten tekst w czerwcu 2020 roku. Minęło tyle lat, że nie pamiętam dokładnej daty wywiadu z Dziedziczką. Zapewniam jednak, że się odbył.