10. Uczelniany, pozawydziałowy Instytut Optoelektroniki WAT
10.1. Jak powstał pozawydziałowy, uczelniany Instytut Optoelektroniki WAT
Sięgamy do roku 1991, gdy prezydentem Polski był Lech Wałęsa, a premierem rządu Tadeusz Mazowiecki. To w tym rządzie zwanym kontraktowym funkcję Ministra ON, sprawował wiceadmirał Piotr Kołodziejczyk. Wspominam go tu z tej okazji, że to on podpisał wtedy rozkaz, który zburzył moje dość spokojne życie jako szefa wydziałowego instytutu optoelektroniki w WAT. Rozkaz dotyczył IFPiLM. Jak wiadomo prof.. S. Kaliski utworzył go przy MNSzWiT (Ministerstwie Nauki Szkolnictwa Wyższego i Techniki) i MON. Taka szeroka i skomplikowana nazwa, bo prof. Kaliski chciał zarządzać i zarządzał dużym gospodarstwem. IFPiLM faktycznie był jednocześnie przy ministerstwie nauki, ale również przy MON. Miał etaty wojskowe i zatrudniał na nich oficerów. Kaliski przy odejściu z funkcji Komendanta WAT wiele mógł i taką hybrydę utworzył. Jaruzelski mu na to zezwolił. Po śmierci Kaliskiego administracja instytutu szybko nadała Instytutowi imię Kaliskiego i przez długi czas IFPiLM-u im. S. Kaliskiego nikt się nie czepiał. W czasie, o którym piszę te słowa, nie żył już nie tylko gen. S. Kaliski, ale również pierwszy dyrektor Instytutu płk S. Denus. Trzeba dodatkowo podkreślić, że i pamięć o prof. Kaliskim mocno przybladła. Miał zresztą wielu przeciwników, którzy o to się starali. To, dlatego nowy minister ON Piotr Kołodziejczyk zadecydował, by IFPiLM mając silne powiązanie z wojskiem odszedł z MON i powrócił tam skąd przyszedł to znaczy do WAT.
Wiadomości te zostały mi przekazane przez Komendanta WAT, Był nim generał brygady prof. Edward Włodarczyk. Nie wiem, czy ucieszył go zamiar ministra o włączenia IFPiLM do WAT, mnie tak to przekazał. Przekazał mi nie tylko wiadomość, ale także swój zamiar utworzenia w WAT samodzielnego, uczelnianego instytutu, dla którego prosił mnie o przygotowanie programu działania. Możliwość przyłączenia IFPiLM do już istniejącego, mego IOE WE WAT nie wchodziła w grę. Taki organizm w Wydziale Elektroniki byłby zbyt duży. Rozumie się, że zamierza także powierzyć mi kierowanie tym instytutem. Nie powiem, aby wiadomości te nie wywołały u mnie pewnej satysfakcji. W końcu to ja miałem rację. Badania nad laserową syntezą w warunkach Polski nie miały najmniejszego sensu. Później okazało się, że także w Stanach Zjednoczonych nie doprowadziły do możliwości praktycznej realizacji tego pomysłu. Dotąd sprawa laserowej mikrosyntezy termojądrowej pozostaje w sferze marzeń.
Komendant uważał za naturalne by program działania tego instytutu powierzyć mnie
W dużej mierze tworzyli go pracownicy wcześniej członkowie zespołu IIIa – Laserów dużej mocy i energii. W skład tego nowego instytutu oprócz części składowych IFPiLM weszłyby komórki zajmujące się optoelektroniką i techniką termalną (termowizją) z instytutu wydziałowego. W takim razie wydziałowy Instytut Optoelektroniki zostałby rozwiązany. Zdawałem sobie z tego sprawę, że Wydział nie zrezygnuje dydaktyki prowadzonej w instytucie. Na nasze dydaktyczne zakłady (podstaw elektroniki i miernictwa elektronicznego) byli chętni i mieli poparcie nowego komendanta wydziału (po Dzięciołowskim komendantem został Bogusław Smulski), stosunki, z którym nie układały mi się już tak dobrze. Zakłady dydaktyczne pozostałyby w Wydziale Elektroniki w składzie innych instytutów. Może z tego powodu sprawy miały tendencje do przebiegania szybciej niżbym sobie tego życzył i mógł na to reagować.
Na wstępie wymogłem, że podstawową działalnością nowego instytutu będzie technika laserowa i jej zastosowania, i będzie nosił również podobną nazwę Instytut Optoelektroniki WAT. Oczywiście będzie on instytutem samodzielnym podległym bezpośrednio Komendantowi WAT. Instytut nie będzie zajmował się ani laserową syntezą termojądrową ani fizyką plazmy.Inne możliwości badawcze kadry rozpoczęte w IFPiLM zostaną rozpoznane i w uzgodnieniu z komendą WAT przedłużone, zaniechane, lub przekazane do innych jednostek organizacyjnych WAT.
Informacje w tej sprawie jakie posiadł Komendant WAT i jakie przekazał mnie okazały się daleko niepełne. Dyrektor IFPiLM dr Zygmunt Skłdanowski studiował na UW razem z Januszem Onyszkiewiczem, w owym czasie wiceministrem ON (1990 – 1992), a następnie (1992 – 1993) ministrem ON. Dr Z. Składanowski rozpoczął prywatne starania o zachowanie istnienia Instytutu jako jednostki wyłącznie cywilnej i takie poparcie znalazł. Znalazł w MON u Onyszkiewicza, ale również w innych cywilnych organizacjach. Zawsze znajdą popierający dla instytucji naukowej, którą przedstawia się jako ofiarę zaborczych działań wojska zagarniającego wręcz likwidującego dowolną instytucję naukową. Dotyczyło to w szczególności realizowanych tam badań w dziedzinie plazmy. Znalazły się resorty (równorzędne) gotowe przygarnąć IFPiLM pod swoje skrzydła (od przybytku głowa nie boli) i uchronić go przed likwidacją. W końcu przy niemałym udziale min. Onyszkiewicza stanęło na tym, że IFPiLM jako instytucja pozostanie zachowana, a do WAT przejdą jedynie oficerowie i to jedynie Ci, którzy odmówią przejścia na emeryturę. Majątek Instytutu (prof. S. Kaliski zadbał, by był on znaczny[1]) miał zostać podzielony i jedynie jego część zwrócona do WAT. W celu podziału majątku powołana została specjalna komisja, na której czele stanął przedstawiciel MON. Przewodniczący Komisji w naturalny sposób optował za Instytutem (zgodnie z wolą ministra), co miało zasadniczy wpływ na podział majątku, tak trwałego (budynki) jak również aparatury i środków pieniężnych. Niezabudowane tereny nie były przedmiotem zainteresowania komisji. Zostałem wyznaczony do reprezentowania WAT w Komisji jako jedyny. Znów dało o sobie znać moje zbyt małe doświadczenie w tych kwestiach. Brak w komisji przedstawiciela Kwatermistrza WAT wskazywał, że WAT nie był zainteresowany powrotem przekazanego wcześniej majątku do IFPiLM. Ewentualnymi pretensjami dotyczącymi podziału zawsze można było mnie obarczyć. Do tego zresztą nie doszło. WAT rzeczywiście na tyle nie był zainteresowany powrotem majątku, że nie zgłosił do Gminy Bemowo nawet tej części, która do WAT została przydzielona. Zgodnie z tym i wcześniejszym zgłoszeniem, ich właścicielem pozostał w dalszym ciągu IFPiLM.
Tereny te zostały następnie sprzedane deweloperom i wybudowane na nich osiedla. Zrobił tak nie tylko IFPiLM. Inne instytucje, które uwłaszczyły się w tym czasie na terenach należących do miasta, później je przejadały. Dzieje się tak również teraz.
Jak z powyższego widać, co innego miało do WAT powrócić, a co innego w rzeczywistości powracało. Powracająca do WAT część instytutu mogła być z powodzeniem przydzielana do odpowiednich jednostek organizacyjnych WAT w tym do Instytutu Optoelektroniki Wydziału Elektroniki, bez tworzenia w WAT nowej jednostki organizacyjnej.
Rozciągnięcie w czasie tych działań organizacyjnych spowodowało, że stało się to już niemożliwe. Wcześniej nastąpiły czynności związane z tworzeniem instytutu, zapoczątkowane przez administrację WAT i MON.
Przekształcenie IFPiLM i powstanie nowego instytutu w WAT zostało połączone i postanowione jednym (wspólnym) aktem prawnym. Przedstawiam go poniżej.
- Zarządzenie Szefa Sztabu Generalnego WP Nr Pf 105/ORG z dn. 24 września 1992 w sprawie przekształcenia Instytutu Fizyki Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy im. S. Kaliskiego oraz utworzenia pozawydziałowego Instytutu Optoelektroniki w Wojskowej Akademii Technicznej miało następującą treść:
„Na podstawie & 7 zarządzenia Nr 42/MON Ministra Obrony Narodowej z dnia 31 lipca 1992 r. w sprawie przekształcenia Instytutu Fizyki Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy im. S. Kaliskiego oraz utworzenia pozawydziałowego Instytutu Optoelektroniki w Wojskowej Akademii Technicznej im. Jarosława Dąbrowskiego w celu doskonalenia struktur organizacyjno-funkcjonalnych Instytutu Fizyki Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy oraz Wojskowej Akademii Technicznej zarządzam:
CZĘŚĆ ORGANIZACYJNA,
Główny Inspektor Techniki:
2) „w terminie do dnia 30 września 1992 r. sformuje w strukturze organizacyjnej Wojskowej Akademii Technicznej ogólnouczelniany Instytut Optoelektroniki i dokona odpowiednich zmian organizacyjno-etatowych w WAT zgodnie z wykazem zmian stanowiącym zał. Nr 1 do niniejszego zarządzenia. Przy formowaniu w/w Instytutu wydzieli z zakresu działania Instytutu Fizyki Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy prowadzenie prac naukowo-badawczych i dydaktycznych w dziedzinie optoelektroniki i techniki laserowej wraz z zespołami realizującymi powyższą problematykę;
3) w terminie do dnia 15-10-1992 spowoduje przedstawienie meldunku o wykonaniu ustaleń”.
II. Zarządzenie Komendanta Wojskowej Akademii Technicznej nr 121 z dnia 14.10.1992 r. w sprawie zmiany struktury nieetatowych komórek organizacyjnych w Wojskowej Akademii Technicznej.
„W związku z zarządzeniem Szefa Sztabu Generalnego WP pf 105/ORG z dnia 24 września 1992 r. w sprawie przekształcenia Instytutu Fizyki Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy im. S Kaliskiego praz utworzenia pozawydziałowego Instytutu Optoelektroniki w Wojskowej Akademii Technicznej w celu dostosowania struktury nieetatowych komórek utworzonego instytutu do aktualnych zadań naukowo-dydaktycznych i naukowych
z a r z ą d z a m:
- Rozwiązanie z dniem 30.09.1992 r. dotychczasowej nieetatowej struktury Instytutu Optoelektroniki Wydziału Elektroniki.
- Powołanie z dniem 1.10.1992 r. n/w zakładów i nieetatowych laboratoriów w utworzonym pozawydziałowym Instytucie Optoelektroniki:
- Zakładu Fizyki Laserów, a w nim Laboratorium Optyki Światła Spójnego;
- Zakładu Techniki Laserowej, a w nim Laboratorium Techniki Laserowej;
- Zakładu Metrologii Optoelektronicznej, a w nim Laboratorium Pomiarów Optycznych i Optoelektronicznych;
- Zakładu Oddziaływania Promieniowania Laserowego z Materią, a w nim Laboratorium Propagacji Promieniowania Optycznego;
- Zakładu Optoelektronicznego Sterowania Obiektami, a w nim Laboratorium Detekcji Promieniowania Optycznego i Podstaw Elektroniki;
f) Zakładu Nowoczesnych Technik Uzbrojenia, a w nim Laboratorium Wojskowych Urządzeń i Systemów Optoelektronicznych;
g) Zakładu Termodetekcji i Termowizji, a w nim Laboratorium Techniki Podczerwieni.
- Z dniem 30.09.1992 r. traci moc obowiązującą część zarządzenia nr. Pf 4 z dnia 22.06.1984 r. dotycząca struktury nieetatowej Instytutu Optoelektroniki Wydziału Elektroniki.
Dziś, gdy wracam pamięcią i przypominam sobie te ustalenia, jeszcze mniej mi się podobają niż wtedy. Dziś jestem przekonany, że tworzenie nowego instytutu poza wydziałami WAT nie było konieczne. Powracające z IFPiLM ograniczone grono oficerów bez kłopotów można było umieścić w już istniejących organizacjach wydziałowych (niekoniecznie w Wydziale Elektroniki). Dla przykładu zespół dr. J. Jacha (formowania pocisków kumulacyjnych) można było z powodzeniem i lepszymi efektami przekazać do Wydziału Uzbrojenia. Instytut Optoelektroniki WE mógł z powodzeniem podjąć się prac dotyczących laserów ciała stałego pobudzanych diodami laserowymi (DL) i miernictwa optoelektronicznego w ramach dotychczasowej organizacji. Tak się nie stało i szkoda. Dalsze niepowodzenia, które właściwie dotyczyły już osobiście mnie, były po części wynikiem tych nienajlepszych decyzji.
Co innego jest tu jednak najważniejsze, co powinno tu także być podkreślone. W oficjalnej historii IOE WAT wydanej z okazji 60-cio lecia powstania Akademii rok powołania IOE WAT podano nie 1992, a 1994. To po prostu nie jest prawda. To, dlatego przywołuję cytowane na wstępie dokumenty. Jeżeli podano taką nieprawdziwą datę powołania IOE WAT, to musi być tego powód. Sądzę, że chodzi o małostkową dość sprawę. Przyjrzyjmy się decyzji przełożonych z 1994 r.
- Zarządzenie Komendanta Wojskowej Akademii Technicznej nr 2 z 15.11.1994 r. w sprawie zmiany struktury nieetatowych komórek organizacyjnych w Wojskowej Akademii Technicznej.
W związku z zarządzeniem Szefa Sztabu Generalnego WP nr 067/ORG[2] z dn. 10.10.1994 r. w sprawie reorganizacji wojskowego szkolnictwa zawodowego – akademie wojskowe, w celu dostosowania struktur nieetatowych komórek organizacyjnych WAT do aktualnych zadań dydaktyczno- wychowawczych i naukowych
z a r z ą d z a m:
- Zniesienie z dniem 14 listopada 1994 r. dotychczasowej struktury nieetatowych komórek organizacyjnych WAT
- Powołanie z dniem 15 listopada 1994 r. na okres do 30 września 1995 r. nieetatowych zakładów, pracowni i laboratoriów:
W Instytucie Optoelektroniki WAT do istniejących zakładów (uaktualniono niektóre z nazw) zostały dodane jeden zakład i jedna pracownia:
– Zakład Urządzeń i Technologii Laserowych, a w nim Laboratorium Urządzeń i Technologii Laserowych
– Pracownia Biochemii i Spektroskopii Optycznej
- Zarządzenie Komendanta Wojskowej Akademii Technicznej nr 29 z 15.11.1994 w sprawie obsady stanowisk i funkcji etatowych w akademii wynikającej z reformowania Wojskowej Akademii Technicznej.
W części dotyczącej Instytutu Optoelektroniki w Zarządzeniu Komendant WAT powierza pełnienie obowiązków Komendanta Instytutu Optoelektroniki płk dr hab. inż. Karolowi Jachowi.
Powierzone zostały także funkcje Zastępcy Komendanta Instytutu ds. spraw naukowych i kierowników Zakładów.
Płk prof. dr inż. Zbigniew Puzewicz został odwołany z pełnienia obowiązków komendanta Instytutu Elektroniki Kwantowej, a płk prof. dr hab. inż. Zdzisława Jankiewicza przeniesiono na stanowisko profesora zwyczajnego w Instytucie Optoelektroniki.
- Zarządzenie Komendanta Wojskowej Akademii Technicznej nr Pf-3 z 1.12.1994 w sprawie powołania Nieetatowego Zespołu Elektroniki Kwantowej.
Zarządzenia zgodnie z Wytycznymi Szefa Inspektoratu Logistyki – Zastępcy Szefa Sztabu Generalnego WP powołuje z dniem 1.12.1994 Nieetatowy Zespół Elektroniki Kwantowej do realizacji tematu badawczego „GROM” pod kierownictwem płk prof. dr inż. Zbigniewa Puzewicza w składzie 10 pracowników naukowych z Instytutu Optoelektroniki.
Zespół pod względem służbowym wydzielony został z Instytutu i podporządkowany bezpośrednio Zastępcy Komendanta WAT ds. Naukowych, a nadzór merytoryczny nad nim miał sprawować Dyrektor Departamentu Rozwoju i Wdrożeń MON.
Jakby nie czytać tych rozkazów, zawsze dochodzi się do wniosku, że połączenie obydwu instytutów (IEK i IOE) polegało na rozformowaniu IEK WAT – Instytut Elektroniki Kwantowej WAT i włączenie go do IOE WAT- Instytutu Optoelektroniki WAT, utworzonego zarządzeniem Nr 42/MON Ministra Obrony Narodowej z dnia 31 lipca 1992. Gdyby pytano mnie o mój pogląd pewnie byłbym tego samego zdania. Nazwa „Instytut Optoelektroniki” pasował do merytorycznych zadań jakimi się w nim zajmowano dotychczas i zamierzano zajmować w przyszłości. Nawiasem mówiąc w IEK nikt nie zajmował się właściwą elektroniką kwantową, a nazwa instytutu została mu nadana na wyrost. Ładnie i mądrze brzmiała. Nikt mnie jednak o zdanie nie pytał, dlatego nie brałem żadnego udziału w tym organizacyjnym zamieszaniu. Nie wiem czy i jaki udział brał w tej grze prof. Puzewicz? W akcie końcowym z pewnością uczestniczył. Proszę zwrócić uwagę, że w pierwszym terminie (15.11.94) formalnie został odwołany ze stanowiska Komendanta IEK. Wyobrażam sobie jego reakcję. Pewno miał mocnych protektorów, bo już po dwóch tygodniach interwencja Szefa Inspektoratu Logistyki – Zastępcy Szefa Sztabu Generalnego WP powoduje powołanie go na szefa Nieetatowego Zespołu Elektroniki Kwantowej do realizacji tematu badawczego „GROM”. Zwracam uwagę na nazwę zespołu. Znów elektroniki kwantowej. Dodatkowo zostaje on wyłączony z instytutu i podlega bezpośrednio Zastępcy Komendanta WAT ds. Naukowych. Ponieważ nadzór merytoryczny nad tematem miał sprawować Dyrektor Departamentu Rozwoju i Wdrożeń MON, to oznacza, że praktycznie nie podlegał nikomu z WAT. Wygodne.
Mam prawo podejrzewać, że w zmianie daty powstania IOE może chodzić o wyłączenie mnie z grona Komendantów tego Instytutu. Byłem nim przecież właśnie w latach1992 – 1994. Rzeczywiście w opracowaniu pierwszym dyrektorem IOE został ogłoszony prof. Karol Jach.
Jednym z autorów wspomnianego oficjalnego opracowania był Krzysztof Kopczyński, dyrektor już wtedy IOE WAT. Był moim doktorantem. Nie chciałem dopuścić do siebie, że to był jego pomysł, że z tego zdawał sobie sprawę. Dziś już nie jestem tego tak pewny.
Przestańmy narzekać. Trzeba zakończyć ten „chocholi taniec” doprowadzić tą opowieść do końca. Już dotąd nie stosowałem się do reguł chronologii, teraz odstępuję od nich zupełnie. Następne podrozdziały odnoszą się do meritum, nie do czasu, kiedy się nimi zajmowałem.
10.2. Jeszcze doktoraty – końcówka
Przyzwoitość nakazuje doprowadzić do końca sprawy doktoratów. Dotychczas omawiałem je tak przy okazji, opisując zagadnienia merytoryczne, którymi się zajmowaliśmy. Teraz jest nieco inaczej. W przypadku doktoratu Marka Skórczakowskiego chciałem, by go wykonał i obronił. Zależało mi na tym. Uważałem, że powinienem to zrobić. Zasługiwał na to. Był niezwykle zręcznym, uzdolnionym eksperymentatorem i szkoda, aby tego tytułu nie miał. Przyznam się, że szukałem dla niego tematu.
Ogólnie mówiąc, była to ciekawa indywidualność. Nietypowa. Jednocześnie kontrowersyjna. Ileż razy byłem świadkiem gorących dyskusji światopoglądowych z jego udziałem. Przeważnie nie zgadzał się z większością dyskutantów. Dziś nie będę przypominał jego zasadniczych argumentów. Pewno już bym nie potrafił, nie zapamiętałem ich w szczegółach. Nie były typowe. W każdym razie tylko on uczestniczył w zebraniach towarzyszących pielgrzymkom Jana Pawła II. Wyjeżdżał nawet na nie do innych miast. Miałem dla niego za to uznanie, chociaż nie wyrażałem tego głośno, oficjalnie.
Nie dlatego jednak chciałem, by wykonał pracę doktorską. Wynikało to z jego zaangażowania technicznego. W końcu pojawiła się tematyka, którą udało mi się go zainteresować. Pojawił się ośrodek, który można było traktować jako materiał wzmacniający i ośrodek nieliniowy pozwalający na generację impulsów – gigantów. Doszedłem do wniosku, że Marek będzie się idealnie nadawał do jego przebadania, chociaż wielkiej nadziei z tym ośrodkiem nie wiązałem. Wszelkie tego typu połączenia nie wypełniają wszystkich oczekiwań. Za to na pracę doktorską nadawał się znakomicie. Marek pracę obronił bez trudu w roku 1998, już po moim odejściu ze stanowiska komendanta instytutu. Miała tytuł: „Warunki generacji w laserze z nieliniowym absorberem jako przełącznikiem strat i ośrodkiem laserującym”, a jej recenzentami byli Wiesław Woliński i Bronisław Stec. Pojawiło się też kilka różnej rangi publikacji o tej tematyce. Wszystko w normie.
Ostatnim moim doktorantem, którego byłem oficjalnym promotorem jest obecny dyrektor Instytutu Optoelektroniki WAT prof. Krzysztof Kopczyński. Nie należał on do moich bezpośrednich współpracowników. Wykonywanie pracy rozpoczął wtedy, gdy mnie już w WAT praktycznie nie było. Takie przypadki zdarzają się często i mógłbym podać ich wiele. O pokierowanie jego pracą poprosił mnie Zygmunt Mierczyk, wtedy dyrektor Instytutu Optoelektroniki. Prośba miała podstawy. Kierowałem w tym czasie drugim już chyba PBZ-em (Projektem Badawczym Zamawianym), którego głównym zadaniem było przygotowanie podstaw do pobudzania laserów ciała stałego półprzewodnikowymi diodami laserowymi. Należałem też do polskich specjalistów dość dobrze zorientowanych w tej tematyce. Na dodatek Instytut Optoelektroniki WAT miał w PBZ temat dotyczący budowy mikrolaserów ciała stałego. Moja kandydatura miała więc uzasadnienie i propozycję Z. Mierczyka można uznać za naturalną. Propozycję przyjąłem, chociaż kandydata mało znałem. To trochę wbrew moim zasadom, ale niech tam. Krzysztofowi Kopczyńskiemu został otwarty przewód na temat: „Analiza wpływu parametrów ośrodka czynnego na charakterystyki mikrolaserów cw pompowanych diodami laserowymi”. Jak widać temat jest dość ogólny, jak na pracę doktorską, mało konkretny. Praca niestety była podobna. Trochę znów wbrew moim zasadom, a nawet zamiarom. Chciałem ją trochę urealnić i nieco utrudnić żądaniem, aby mikrolaser będący jej wynikiem generował dwa jednoczęstotliwościowe impulsy i miał odbiorcę. Mogła nim być Prof. Małgorzata Kujawińska z Politechniki Warszawskiej. Zorganizowałem nawet takie seminarium, w którym opierając się na naszych pierwotnych pracach koncepcję taką uzasadniłem. Chciałem temat taki wpisać do zadań IOE WAT. Nie wyszło. Zdaje się, że zadanie uznane zostało za celowo wyszukanie trudne, a prof. M. Kujawińska zadowoliła się mikrolaserem generujący pojedynczy impuls bez wymogu jego jednoczęstotliwości. Niesłusznie. Taki mikrolaser z pewnością był trudniejszy, ale bez żadnej złośliwości temat do podjęcia. Byłoby za to na pewno opracowanie oryginalne.
Wykonanie pracy mimo ogólnikowości trochę się ciągnęło i obroniona została w 2003 r. Jej recenzentami byli Wiesław Woliński i Henryk Madura. Z tym tematem mam jeszcze jedno szczególne wspomnienie. Istnieje taki niepisany zwyczaj, że wynikiem pracy doktorskiej jest publikacja. Wiadomo, że pisze ją doktorant (już doktor), chociaż jej autorami są łącznie z promotorem. My też mamy taką publikację, ale to ja napisałem ją samodzielnie. Krzysztof wykonał na podstawie brudnopisów rysunki. Smaczkiem do tej informacji jest fakt, że publikacja ta została zaliczona do dorobku habilitacyjnego drugiego autora. Moja zgoda na to była niezbędna. Oczywiście zgodziłem się.
Mam wyrzuty sumienia, że to piszę. Nie dlatego, by była to nieprawda. To jest prawda. Wyrzuty sumienia wynikają stąd, że to ujawniam. Prawdę mówiąc nie zamierzałem tego czynić. Jednak zaistniały do tego powody, o których może jeszcze napiszę.
Dla zakończenia tego problemu powinienem jeszcze wspomnieć o doktoracie, którego nie byłem promotorem, chociaż został wykonany i obroniony z moim udziałem. Było to w czasie, gdy pracowałem dodatkowo w ITME, chyba już na etacie doradcy dyrektora. O zaopiekowanie się młodym pracownikiem poprosił mnie dyrektor ITME dr. Z. Łuczyński. Doktorant nazywał się Franczyk (imienia nie pamiętam). Oczywiście mogłem wymyśleć temat możliwy do zrealizowania w ITME. Wolałem by bronił go w prawdziwym zespole laserowym IOE WAT. Poprosiłem, by promotorem jego pracy został J. Jabczyński. Był to okres, gdy mógł starać się o awans profesorski. Obroniony doktorat był mu do tego potrzebny. Ja postarałem się dobrze przygotować go do egzaminu doktorskiego. Pamiętam, że Janek był nieco zaskoczony dobrą wiedzą delikwenta z zakresu techniki laserowej. Zakończenie było pozytywne: P. Franczyk został doktorem, Janek miał obroniony doktorat do profesury, dyrektor ITME spełnioną prośbę, ja satysfakcję. To, że nie dopisałem sobie jeszcze jednego promotorstwa, nie było bardzo ważne. Miałem zapisanych już kilkanaście.
10.3. Główny kierunek – diodowe pobudzanie laserów ciała stałego, bez możliwości szybkiego rozwoju
Już któryś z kolei raz piszę, że ten okras należał do dynamicznie rozwijającej się techniki laserowej. To, dlatego staraliśmy się i w końcu otrzymaliśmy finansowanie w Polsce tej dziedziny w postaci Projektów Badawczych Zamawianych. Powyższy rozwój (o tym też już pisałem) wywołany był nie tylko postępem w zakresie budowy laserów półprzewodnikowych, lecz także możliwością ich użycia do pobudzania laserów ciała stałego nazywanych DPSSL (Diode Pumped Solid State Laser). W rezultacie powstaniem ich nowych konstrukcji: w tym mikrolaserów i laserów włóknowych. Pamiętam, że na którejś z zagranicznych konferencji poraził mnie wykład dotyczący mikrolaserów. Mogły mieć tak krótki rezonator, że mimo dość szerokiego pasma jaki miał YAG:Nd3+ można było w nich generować promieniowanie jednoczęstotliwościowe. Zapaliłem się. Mogliśmy przecież takie robić. Byliśmy w stanie.
Też kiedyś wspominałem, że będąc w USA spotkałem Rosjanina Gaponcewa[3] (imienia niestety znów nie pamiętam), który pokazał mi niewielką skrzyneczkę z wyjściem światłowodowym, twierdząc, że jest w niej laser włóknowy Nd:YAG. Nieźle świecił, oceniłem obserwując przez noktowizor ślad wiązki na ścianie. Widać było, że w tym kierunku zmierza technika laserowa.
W nowo sformowanym pozawydziałowym Instytucie Optoelektroniki WAT na poważnie chciałem byśmy tą tematyką się zajmowali. Powołałem Zakład Fizyki Laserów i postawiłem na jego czele, moim zdanie najzdolniejszego specjalistę młodszego pokolenia, dr Jana Jabczyńskiego. Start tej tematyki nie okazał się łatwy. W Polsce istniał instytut (ITE – Instytut Technologii Elektronowej), a w nim zespół opracowujący pierwsze w Polsce lasery półprzewodnikowe. Znane były nazwiska ludzi związanych z tą dziedziną, profesorów Bohdana Mroziewicza i Macieja Bugajskiego. Mimo tego diod laserowych zdolnych do zasilania laserów ciała stałego jednak nie było. Prawdę mówiąc kupić w Polsce nie było można żadnych laserów w tym także półprzewodnikowych[4].
Chcąc zajmować się na poważnie tematyką nowych laserów ciała stałego trzeba było mieć stały dostęp do półprzewodnikowych laserów je pobudzających. Najlepiej należało uruchomić ich wytwarzanie w kraju. Problem nie był trywialny. Szczególnie gdy chodziło o pobudzanie ośrodków Nd:YAG. Pasmo pochłaniania tego ośrodka leżące w bliskiej podczerwieni (808 nm) w jakim mogą generować lasery półprzewodnikowe AlGaAs było bardzo wąskie. Wpasowanie się w to pasmo wymagało precyzyjnego doboru składu półprzewodnika lasera pompującego, a ponadto stabilizację jego temperatury. Pamiętam zamówiliśmy taki laser w Stanach. Miał zgodną z zamówieniem moc, lecz generacji z lasera Nd:YAG nie udał nam się uzyskać. Dopiero bardziej precyzyjne pomiary widma ujawniły, że generował równolegle w dwóch pasmach częstotliwości. Niestety pomiary te wykonane zostały już po upływie okresu gwarancyjnego. Nie mogliśmy ich reklamować. Naiwnych na tym świecie oszukują. Ta firma nas oszukała sprzedając laser nie nadający się do celu, do którego go kupiliśmy. Dopiero zamówienia poprzez firmę Z. Krzyżanowskiego zarejestrowaną w USA, były prawidłowo zrealizowane. Udało się uruchomić wtedy pierwsze lasery DPSSL (Diode Pumped Solid State Laser). Jak widać tam także jakość realizacji zamówień zależała od miejsca skąd zamówienie pochodziło.
Budując lasery DPSSL trzeba mieć własne diody pobudzające lub współpracować blisko z taką zaprzyjaźnioną wytwórnią. Wariant pierwszy zakładałem tworząc PBZ – Programy Badawcze Zamawiane. Już nie byłem komendantem IOE WAT, ale to nie znaczy bym takiego wariantu ich (PBZ-ów) wykonania nie zakładał i do nich nie dążył. Niestety poniosłem porażkę. Coraz częściej będę musiał pisać o poniesionych porażkach. Przede wszystkim skończył mi się czas, kiedy miałem wpływ na wyniki prac, w których uczestniczyłem. Przestałem być Komendantem Instytutu w WAT i mieć bezpośredni wpływ na to, co się w bezpośrednim moim otoczeniu działo. Kierując PBZ także, jak się okazało, mało mogę wpływać na wyniki prac w innych ośrodkach naukowych. Tak były one (inne programy badawcze też) zaprogramowane, że można było wpisywać wymagania, natomiast rozliczać ich już nie do końca. Jak więc było z próbą uruchomienia opracowania i wytwarzania diod laserowych do pobudzania laserów ciała stałego. Zagadnienie zostało wpisane wprost jako podstawowe zadanie PBZ 023 – 10 o treści:
- Opracowanie technologii wytwarzania heterostruktur GaAs/InGaAs (940 – 980 nm) oraz heterostruktur AlGaAs/GaAs (810 nm) typu MQW GRINCH oraz matryc diod laserowych do pompowania laserów ciała stałego domieszkowanych Nd.
Jak widać składa się ono (zadanie) faktycznie z dwóch części i realizowane było w dwóch zespołach znajdujących się w dwóch oddzielnych instytucjach – ITE struktury GaAs/InGaAs i ITME struktury AlGaAs/GaAs. To było rozwiązanie, któremu w pewien sposób patronowałem. Do realizacji zadania w ITME utworzony został nowy zespół pod kierownictwem konstruktora struktur półprzewodnikowych dr. Andrzeja Maląga, który przeszedł z ITE. Nie mógł się dostatecznie wpasować w tamtym zespole (prof. M. Bugajskiego) i został kierownikiem nowego zakładu w ITME. W ITME istniała już technologia struktur półprzewodnikowych MOCVD, w odróżnieniu od ITE, gdzie istniała aparatura i stosowano technologię MBE[5]. Tworząc zespół dr A. Maląga rozszerzaliśmy w kraju możliwości opracowań laserów półprzewodnikowych w nowej technologii. To było doskonałe rozwiązanie, tym bardziej, że od początku były na to środki. Z koncepcją zgadzał się, był nawet jej entuzjastą dyrektor ITME, co upraszczało znacząco zagadnienie. Prawdę mówiąc bardziej liczyłem na diody pompujące z ITME niż z ITE. Dyrektorem ITE był wtedy prof. Ambroziak, wysoko postawiony w hierarchii partyjnej człowiek, który niezbyt chętnie widział współpracę z ITME. Nie zgodził się np. na udział w składce dla kierowania projektem. Musiałem opłacić etat administracyjny i chociażby takie drobiazgi jak papier, tonery do drukarek, listy itp. To niewiele, ale jednak kosztowało. Co więcej koszty te powinny być koniecznie wydzielone, oddzielone od kosztów przeznaczonych na naukę. ITE w tych kosztach nie uczestniczyło.
Wyniki zadania uzyskane w ramach PBZ 023 – 10 były zachęcające i można było liczyć na zdecydowanie lepszy postęp w przyznanym nam nowym programie zamawianym PBZ-MIN-009/T11/2003 Pt. „Elementy i moduły optoelektroniczne do zastosowań w przemyśle, medycynie, ochronie środowiska i technice wojskowej”, którego finansowanie doszło do skutku w latach 2004 – 2007. W tym programie również pojawiły się zadanie różne dla obydwu zespołów:
Zadanie 4.1. „Opracowanie technologii i konstrukcji oraz wykonanie modułów laserów półprzewodnikowych cw i impulsowych o mocy średniej P≥1 W do pompowania laserów domieszkowanych neodymem i holmem.” – dr Andrzej Maląg
Zadanie 4.2. „Opracowanie technologii i konstrukcji oraz wykonanie modułów laserów półprzewodnikowych cw i impulsowych o mocy średniej P≥1 W do pompowania laserów domieszkowanych erbem i iterbem”. – prof. Maciej Bugajski
Temu programowi poświęciłem znacznie więcej uwagi i wydawało mi się, że wyniki będą znacznie lepsze. Też nie były takie jakie mogły być mimo najlepszych chęci. Przysłowie mówi, że diabeł tkwi w szczegółach. Ja twierdzę, że zrobi się cokolwiek wtedy, jeżeli zrobić się naprawdę chce. Zrobią ci, którzy w otrzymaniu pozytywnego wyniku są zainteresowani. W tym przypadku wszystkie urządzenia do epitaksji podlegały W. Strupiński, którego czołowymi tematami dla epitaksji nie były lasery. Owszem wykonywał zlecenia Maląga, lecz niezbyt terminowo, a dodatkowo bez zaangażowania. Była w tym zespole (W. Strupińskiego) osoba chętna do współpracy z dr Malągiem. Dr Agata Jasik miała chęci robienia struktur laserowych, a ponadto ambicje zrobienia habilitacji. Dobrze się jej współpracowało z dr. Malągiem, natomiast niezbyt dobrze z p. Strupińskim. Widziałem tylko jedno rozwiązanie może nieco radykalne, ale możliwe do zaakceptowania. Ponieważ A. Jasik była doktorem, mogła uzyskać trochę merytorycznej niezależności. Należało przydzielić jej jedną (starszą) aparaturę do epitaksji i pozwolić we współpracy z Malągiem samodzielnie eksperymentować w poszukiwaniu najlepszych struktur dla pomp Nd:YAG. Możliwości były. Efekt nie musiał być pozytywny, ale mógł być. Ta dwójka by chciała mieć sukces, była w nim zainteresowana. Kilka razy proponowałem to dyrektorowi. Przyznawał mi rację, ale realizacji pomysłu nie było. Pani Agata odeszła z instytutu do ITE (ten świat był mały) gdzie naprawdę wykazała się doskonałymi wynikami. Zrobiła tam habilitację i została profesorem. Mogło to się stać w ITME.
Maląg zamawiał struktury nawet w Niemczech. To bezsens. Program zakończył się poprawnie. Były publikacje i nawet ciekawe wyniki projektowe i eksperymentalne. Nie opracowaliśmy jedynie sprawnych diod i macierzy laserów półprzewodnikowych do pobudzania laserów ciała stałego. Typowy dla naszego kraju wynik. ITE w swoim temacie miało podobne rezultaty. Niby wyniki były można powiedzieć , że były nawet sukcesy, ale prawdę mówiąc wewnętrznie nie koniecznie byłem z nich zadowolony.
10.4. Formowanie pocisków kumulacyjnych
Ten temat przyniesiony został przez jednego z przybyszów z IFPiLM dr hab. Karola Jacha. Wcześniej był on (K. Jach) w tzw. Zespole Obliczeń Numerycznych utworzonym również przez prof. S. Kaliskiego. W jaki sposób zainteresował się i osiągnął pewną biegłość w zagadnieniu formowania pocisków kumulacyjnych nie wiem. Miał równania tworzenia się pocisku i rozwiązywał je numerycznie zadając warunki początkowe w postaci konkretnej (o konkretnych wymiarach i kształcie) wkładki miedzianej do ładunku wybuchowego. W wyniku otrzymywał, że w przestrzeni formuje się metaliczna „zgęstka” zdolna do przebijania nawet grubych stalowych pancerzy. Pokazywał nam, jak jej kształt powinien wyglądać. Uwierzyłem mu. Zresztą pociski kumulacyjne to nie nowość. Były już znane. W pobliżu Poznania jest poligon wojskowy i fabryka amunicji. To ona została zainteresowana pomysłem Karola. Byłem tam chyba dwu lub trzykrotnie, by podtrzymać kontakt i ewentualnie planować dalsze etapy pracy.
Można się zapytać, jaki związek widziałem pomiędzy formowaniem pocisków kumulacyjnych, a laserami ciała stałego, bo taką specjalizację już zdobyliśmy. Owszem widziałem laser krótkich impulsów do fotografowania formowania się „zgęstki”, jej kształtu i przebijania pancerza. Oczywiście trzeba było do tego zbudować i wyposażyć specjalny pawilon z kulochwytem, ale to przecież możliwe. Stosowne lasery byśmy zrobili. Oczywiście głównym zainteresowanym tym zagadnieniem powinien być producent amunicji. My mogliśmy proponować układy pomiarowe. Oprócz fotografowania szybko przebiegających procesów, także wykonywać pomiary prędkości przemieszczania się pocisków itp. Nie wiem czy i na ile propozycje te były podtrzymywane po moim odejściu z Instytutu?
10.5. Miernictwo optoelektroniczne – wzorce promieniowania laserowego
Zajmowanie się miernictwem w zakresie wykorzystywania urządzeń optoelektroniki w szczególności laserów było wcześniej w zakresie naszych zainteresowań i miało pozostać także później. To był naturalny kierunek. W tym miejscu chodzi raczej o wzorce promieniowania laserowego i zbudowania laboratorium wzorców i dokonywania pomiarów legalizacyjnych w tym zakresie. Inne pomiary cząstkowe np. napięcia, czasu i częstotliwości takie laboratoria i pomiary miały. W takim razie, jeżeli powinny być zbudowane, to ktoś powinien je zbudować i pomiary takie prowadzić. Nie miałem wątpliwości, że tą instytucją powinien być nasz instytut. Jednak w pierwszym rzędzie powinna pojawić się potrzeba istnienia takiej komórki.
Korzystając z kontaktów z Ukraińcami wziąłem udział (wyjechałem tam wraz z nimi) w wewnętrznej ich konferencji poświęconej metrologii optoelektronicznej mającej miejsce w Charkowie. Stwierdziłem, że oni (związek Radziecki) takie pomiary oraz wzorcowe źródła promieniowania laserowego na swój wewnętrzny rynek organizują. Jednym z głównych odbiorców tego typu pomiarów u nich jest wojsko. Wojsko musi mieć ujednolicony sposób kwalifikacji optoelektronicznych urządzeń różnych producentów dla armii, a także urządzeń zakupywanych za granicą. Tak mi tłumaczył poznany na tej konferencji prof. Andrzej Kotiuk kierownik laboratorium w zajmującym się tymi zagadnienia instytucie w Moskwie[6]. Ze wzglądu na skomplikowaną nazwę tej jednostki, załączam skan jego wizytówki. Rzeczywiście instytut miał skomplikowaną, ale poważną nazwę: „Ogólno-rosyjski naukowo -badawczy instytut pomiarów optyczno-fizycznych”.
Prof. A. Kotiuk był członkiem Akademii i zajmował stanowisko Kierownika Laboratorium. U nich to poważna funkcja. Poznałem także dyrektora tego instytutu dr. V. S. Iwanowa. Instytucja wydawała się znacząca.
Prof. Kotiuk poinformował mnie, że wykonują oni wzorce promieniowania laserowego dla różnych ośrodków w ZSSR, w tym dla wojska. Zainteresowało mnie to. Prędzej czy później nasza armia będzie korzystała z szeregu urządzeń laserowych. Dalmierze, dalmierze – oświetlacze i wskaźniki celu już były w trakcie opracowania i produkcji w PCO. Pewnie i u nas coś w rodzaju legalizacji tych urządzeń będzie potrzebne.
W naszej armii istniała komórka zajmująca się metrologią. Znałem jej szefa. Nawiązał on kontakt z Komitetem Metrologii PAN, którego byłem stałym członkiem. Widywaliśmy się często i stał się entuzjastą budowy laboratorium legalizacyjnego w zakresie techniki laserowej. Nie bardzo wiem, jak nazywała się ta metrologiczna komórka, której szefem był mój znajomy płk. mgr prof. Stanisław Dąbrowski. Na swoich wizytówkach pisał różnie. Na jednej Polish Army, General Staff, Administration XV; na innej Ministerstwo Obrony Narodowej RP, Specjalist of Legal Metrology. Nie należało zbytnio ufać napisom na wizytówkach p. Stanisława. W końcu, gdy był już członkiem Komitetu Metrologii PAN widziałem taką jego wizytówkę, na której napisał, że jest członkiem PAN. W Komitecie jakoś znoszono te jego przeinaczenia, był użyteczny. Potrafił coś w wojsku załatwić prof. autobus na przejazd.
Dla nas był także użyteczny. Dopomógł w zdobyciu środków na zamówienie wykonania w Moskwie w opisanym powyżej ośrodku laserowych wzorców promieniowania.
Na szefa Zakładu Metrologii Optoelektronicznej wyznaczyłem płk . dr. Jana Owsika. Przyszedł z IFPiLM-u, był doktorem, awans przyszedł mu jakby z przydziału. Miałem pewne opory, pamiętając jego zachowanie w momencie naszego odejścia z IFPiLM. Wcześniej już zostali kierownikami zakładów Karol Jach i Henryk Fiedorowicz. Nie chciałem, by posądzano mnie o zachowanie do niego z tego powodu urazy i niechęci. Pomyliłem się, ale o tym później.
Płk. J. Owsikowi przekazałem wszystkie kontakty w kraju i za granicą by już jako kierownik zakładu mógł w pełni organizować jego zadania. O jednym z nich muszę napisać. Chcieliśmy zobaczyć te wzorcowe lasery, które między innymi dla wojska prof. A. Kotiuk wykonywał. Panowie Owsik i Dąbrowski załatwiali tą wizytę zarówno od strony Moskwy jak i naszego MON. W Moskwie mieliśmy zwiedzić laboratoria producenta, ale także mieliśmy zaproszenie do zwiedzenia laboratoriów związanych z armią, gdzie wykorzystywano wykonane u producenta wzorcowe lasery. O końcowych rezultatach uzgodnień dowiedziałem się przed samym wyjazdem z powiadomienia mnie, że wyznaczony zostałem przewodniczącym delegacji złożonej z trzech osób: Z. Jankiewicz, J. Owsik i St. Dąbrowski. Stanisław Dąbrowski załatwiał wszelkie sprawy finansowe związane z naszym wyjazdem. Jednostką delegującą nas było Ministerstwo Obrony Narodowej. Jednocześnie zostałem powiadomiony, że wyjazd będzie w mundurach.
Byłem zaskoczony. Przyszło mi wyjeżdżać za granicę w mundurze po raz pierwszy. Nigdy tego nie robiłem. Wyjazd w mundurach był dużym ograniczeniem. Zasze można było się spotkać z prowokacją i co wtedy robić? Nie powinno się jeździć powszechnymi środkami lokomocji, a brać taksówki. To samo dotyczy restauracji. Powinno się jeść raczej w restauracji hotelowej. Hotel też powinien być odpowiedni. O to niby zadbali nasi gospodarze zamawiając nam noclegi w reprezentacyjnym, ale i odpowiednio drogim, hotelu. To pierwsza niedogodność. Następna pojawiła się już po przylocie do Moskwy. Okazało się, że nie mamy pieniędzy na hotel. Finansiści MON uznali, że jesteśmy zaproszeni przez gospodarzy więc hotel jest nam fundowany i wypłacili nam jedynie diety. Gospodarze nie tyle nas zaprosili, a raczej zgodzili się nas przyjąć. W takim razie przyjeżdżaliśmy na nasz koszt. Prawdę mówiąc nie widziałem powodu, by mieli za nas płacić. Zdałem sobie z tej nienormalnej sytuacji dopiero na miejscu w Moskwie. Pytany o to p. Stanisław (on załatwiał finanse) nie umiał wyjaśnić, jak się to stało. Po prostu tak wyszło.
Oczyma wyobraźni widziałem sytuację, gdy trzech pułkowników w mundurach Wojska Polskiego nie ma czym zapłacić za hotel w Moskwie. Co z nami zrobią, zaaresztują i poczekamy aż nas Ojczyzna wykupi? Do czegoś takiego nie można dopuścić. Pojechałem do naszej ambasady. Miałem niebywałe szczęście. Pierwszą osobą na jaką tam się natknąłem był nasz student, później zastępca szefa sztabu generalnego gen. dyw. Marian Pasternak. Chyba on mnie pierwszy zauważył – byłem, jak wiadomo w mundurze. Znałem go wcześniej, jeszcze jako studenta Wydziału Elektroniki WAT. Studiował jako oficer w stopniu podpułkownika. Chyba mu nawet wykładałem. Był niezwykle sumiennym studentem i jednocześnie skromnym. To, że miał stosunkowo wysoki stopień wojskowy nie wpływało na jego zachowanie jako studenta. My też (myślę o pracownikach katedry) staraliśmy się to doceniać. Rzeczywiście osiągał w nauce znakomite rezultaty. Starał się. Chyba miał jakieś koneksje, bo po skończeniu studiów skierowany został do sztabu generalnego, gdzie szybko awansował do generała broni. Przed przejściem na emeryturę naszych generałów wysyłano na placówki dyplomatyczne by sobie zarobili trochę pieniędzy. Jak widać jego skierowano do Moskwy. Oczywiście zaopiekował się mną, wysłuchał i miałem wrażenie, że zrozumiał dość dramatyczną sytuację jaka nam się przytrafiła. Obiecał pomoc. Mamy spokojnie realizować przewidziany program wizyty, resztę pozostawić jemu. Nawet nie wiem, czy sprawę załatwił na szczeblu ambasady, czy dzwonił do MON. Wkrótce otrzymałem wiadomość z hotelu, że wszystkie nasze koszty pokrywa polska ambasada. To plus mundury uczyniły z nas ważnymi gośćmi. Za to jeden z nas wpadł na pomysł, że jeżeli ambasada będzie za nas płacić rachunki, to może obciążymy ją kosztami naszych obiadów. Dopiero ostry sprzeciw z mojej strony przywołał co niektórych do porządku. Nie mniej ciężka wpadka organizacji tego wyjazdu została zażegnana. Dla gen. M. Pasternaka nabrałem dodatkowo szczególnego szacunku. To z tego powodu później tworząc SP WAT. – Stowarzyszenie Przyjaciół WAT i chcąc by na jego czele stanął poważny generał, jego o to poprosiłem. Nie odmówił i w najważniejszym okresie działalności tego stowarzyszenia był jego przewodniczącym.
Powracając do spraw metrologii muszę stwierdzić, że zdobyliśmy pieniądze na wykonanie wzorcowych źródeł i takie zamówienie zostało do VNIIOFI (instytucja A. Kotiuka) złożone. Doglądał tego zamówienia J. Owsik. Sam prof. A. Kotiuk był zapraszany przez nas do Instytutu Optoelektroniki i przyjeżdżał. Piszę o tym, gdyż wiążą się z tym zdarzenia, o których muszę wspomnieć. W czasie ostatniej z takich wizyt już chyba krótko przed moim odejściem ze stanowiska komendanta instytutu odwiedzili mnie obydwaj – prof. A. Kotiuk i J. Owsik.
Prof. Kotiuk wystąpił z propozycją, która mnie zadziwiła. Stwierdził, że na bazie wykonywanych u nich wzorcowych laserów dr. J. Owsik może napisać i obronić habilitację. Prawdę mówiąc byłem kompletnie zaskoczony. Nie było wątpliwości, że pomysł był autorstwa płk. Owsika. Kilka pytań wystarczyło, by zorientować się, że praktycznie postanowił on przy okazji kupna wzorcowych laserów, kupić dodatkowo stopień naukowy – doktora habilitowanego. Coś niebywałego. Na to mogło być stać wyłącznie Owsika. Proszę sobie przypomnieć jego doktorat wykonywany daleko od Warszawy w Rzeszowie. W końcu po nim można było się spodziewać wszystkiego, takiej niegodziwości też. Zadziwiła mnie jednak postawa Prof. Kotiuka. Dlaczego to on wystąpił z taką propozycją? Mój świat wartości przewrócił się. Oczywiście na takie rzeczy nie mogłem się zgodzić. Odpowiedź negatywna była natychmiastowa.
– W Polsce takiej habilitacji nie uda się obronić. Nie znajdziemy recenzentów. Uzasadniłem.
– Można, po zainstalowaniu zbudowanych u was laserów wyznaczyć program badań, wyniki, których posłużą do napisania habilitacji. Zapraszam p. profesora do udziału w wyznaczeniu takiego programu – dodałem na zakończenie.
Dla mnie wtedy sprawa przestała istnieć. W rzeczywistości nie przestała. Rozmowa, jaką wkrótce odbyłem z Komendantem Akademii płk. A. Ameliańczykiem rozstrzygnęła mój los. Przestałem pełnić funkcję Komendanta IOE. Próbowałem ratować instytut. Odbyłem rozmowę z prof. Antonim Rogalskim. Proponowałem, by został komendantem instytutu. Był fizykiem i specjalizował się w detektorach podczerwieni. Liczyłem, że dojdziemy do porozumienia. Nie musiałem być szefem. Mogliśmy tworzyć zespoły badawcze i normalnie pracować. On niestety był w przededniu wyjazdu na staż do Australii i nie chciał z niego zrezygnować. Tak mój starania o ratowanie instytutu spełzły na niczym.
Nowym komendantem Instytutu Optoelektroniki z włączonym Instytutem Elektroniki Kwantowej został wyznaczony dr hab. inż. Karol Jach. Na początku nic nie wskazywało, że była to decyzja fatalna. Dopiero później stało się to jasne po nominacji na zastępcę ds. naukowych dr. Jana Owsika i wielodniowych nieprzerwanych libacjach z okazji tych nominacji. Okazało się, że nowy szef (K. Jach) ma skłonności alkoholowe. Potrafił być praktycznienie nieprzytomny nawet w godzinach dopołudniowych normalnej pracy. Wielu, praktycznie wszyscy mogli to widzieć. Jakoś nie widzieli lub nie chcieli tego widzieć jego przełożeni. Praktycznie władzę w Instytucie zaczął sprawować dr. J. Owsik.
Ja zgodnie z decyzją komendy WAT, praktycznie wyłączyłem się z prac w Instytucie. Zająłem się organizacją PBZ – Programu Badawczego Zamawianego, a właściwie przeniesieniem jego realizacji poza WAT do ITME – Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych. Zgodnie z decyzją grupy specjalistów z zakresu optoelektroniki miałem kierować tym projektem. W nowej sytuacji, gdy już nie byłem Komendantem IOE, stawało się to wysoce trudniejsze i nie wyrażałem na to zgody. Ponieważ nie było kandydata na zastąpienie mnie, pozostawało albo zrezygnować z projektu, albo przenieść jego wykonanie do innej instytucji.
Tu należy wyjaśnić powody merytoryczne powoływania PBZ. Normalnie wystarczał powód finansowy. Szukanie powodu merytorycznego świadczyło, że nie byliśmy jeszcze dogłębnie zepsuci, chcieliśmy coś zrobić, czegoś poszukiwaliśmy. Sprawa, z którą świat od nas uciekał, był rozwój laserów półprzewodnikowych i wykorzystanie ich do pobudzania laserów ciała stałego. Jak widać, te badania dotyczyły raczej technologii materiałowych, w tym technologii półprzewodnikowych. WAT wcale nie był preferowaną instytucją do prowadzenia tego typu prac. Doszliśmy do wniosku, że może lepszą instytucją będzie ITME. Rozmowy z Dyrektorem ITME okazały się owocne. Instytut chciał prowadzić ten projekt i godził się na warunki, przy których ja mogłem zgodzić się wystąpić jako kierujący PBZ-em. Nie będę brnął dalej w uzasadnienie tej decyzji. Jeszcze mam nadzieję do niego w przyszłości powrócić.
Teraz kilka słów jeszcze o zdarzeniach w IOE WAT. Dr J Owsik jako Zastępca ds. Naukowych Komendanta Instytutu zadbał, aby zrealizować swój pomysł bycia doktorem habilitowanym. Nie wiem, jak przekonał on komendanta WAT, aby zezwolił mu na otwarcie przewodu habilitacyjnego w VNIIOFI w Moskwie, ale tak się stało i do obrony doszło. Przypuszczam, a nawet wiem jak do tego pomysłu przekonał pełniącego wtedy obowiązki zastępcy Komendanta ds. naukowych dr Krzysztofa Biernata[7]. Pan dr K. Biernat dość przyjacielsko do mnie się odnosił i zwierzył mi się, że J. Owsik wykonuje pracę habilitacyjną w Moskwie i ma nadzieję, że pomoże mu również tam habilitację zrobić. To bardzo podobne do J. Owsika. W takim razie to K Biernat przekonał Komendanta o celowości wykonywania przez J. Owsika habilitacji w Rosji lub Komendant wcale o tym nie wiedział.
Jest zwyczajem umieszczania tekstów obronionych prac habilitacyjnych w bibliotekach uczelni własnej broniącego i w bibliotekach innych uczelni zajmujących się dziedziną, której broniona praca dotyczy. Mogę Państwo zapewnić, że habilitacji dr. J. Owsika w bibliotece WAT nie było. Chciałem ją przeczytać, ale nie udało się. Kamień w wodę. Doktor habilitowany był, a książeczki zawierającej jego habilitację nie było. Można było w WAT tak zrobić. Próby spytania o habilitację dr J. Owsika traktowano jako napaść osobistą. Postępek niegodny. Z mojej strony szczególnie.
Trwało tak do 2011 r., gdy dr hab. J. Owsik uznał, że czas zostać profesorem. Pewno by został, ale okazało się, że Rada Naukowa naszego instytutu nie ma uprawnień, do nadawania stopni naukowych doktora habilitowanego i jednocześnie występowania z wnioskami o mianowania profesorskie. Musieliśmy zwrócić się w tej sprawie do innej rady mającej takie uprawnienia. Normą jest, że występuje się do określonej rady, najczęściej blisko związanej tematycznie np. instytucji (uczelni), z którą IOE współpracuje. Znów było widać, że sprawę stara się nie przeprowadzić zgodnie z procedurami, a załatwić. Rada kierowała poparcie dla kandydata na profesora do dowolnej rady. Może takiej, która zgodzi się wystąpić z takim wnioskiem. Będzie można poszukać. Głosowanie w radzie przeszło bez kłopotów. Wyników nie zapamiętałem, ale większość była „za”. Konsekwentnie zgłosiłem „głos odrębny”, mimo że byli tacy którzy takiego prawa mi odmawiali. Uzasadnienie głosu odrębnego (tekst poniżej) został złożony do dokumentacji Rady Instytutu. Faktycznie powinien zostać przesłany jako część dokumentacji wniosku do instytucji rozpatrującej wniosek. Wątpię, a raczej jestem pewny, że tak się nie stało.
Uzasadnienie „stanowiska odrębnego”
zgłoszonego w dn. 07. 12. 2011 r. na posiedzeniu
Rady Instytutu Optoelektroniki Wojskowej Akademii Technicznej
Na posiedzeniu w dn. 7. 12. 2011 Rady Instytutu Optoelektroniki WAT, w trakcie głosowania nad poparciem wniosku w sprawie nadania P. Janowi Owsikowi tytułu profesora zgłosiłem „głos odrębny”, który niniejszym uzasadniam. Motywacją dla podjęcia takiej decyzji były dwa fakty:
- wcześniejszy etyczny, związany ze sposobem uzyskania przez kandydata stopnia naukowego doktora habilitowanego i późniejsze nie udostępnianie w ciągu wielu lat swej rozprawy habilitacyjnej i
- obecny, związany z przyjętą procedurą poparcia wniosku.
Ad 1.
Powszechnie znany jest fakt, że pracę habilitacyjną kandydat obronił na terenie b. Związku Radzieckiego przy znaczącym udziale członków zespołu wykonawców laserowych wzorców mocy i energii, wykonywanych na zlecenie i za środki finansowe Instytutu Optoelektroniki WAT. Doskonale o tym wiem, gdyż wówczas jako Komendant Instytutu Optoelektroniki WAT byłem inicjatorem dokonania tego zakupu i dobrze byłem zorientowany jaki był faktyczny stan techniczny zakupywanych wzorców. Były to urządzenia powielane (nie wykonywane eksperymentalnie lub będące w trakcie opracowań) na bazie już wykonanych i eksploatowanych w kilku laboratoriach metrologicznych, między innymi w armii ZSRR.
Dr J. Owsik, pełniący wtedy obowiązki Kierownika Zakładu Metrologii Optoelektronicznej został przeze mnie skierowany do zespołu wykonawców celem dopilnowania tej transakcji.
O ile pamiętam w roku 1994 lub na przełomie lat 1994/5 w trakcie wizyty w WAT kierownika zespołu wykonawców prof. Kotiuka, zwrócili się do mnie (prof. Kotiuk i dr J. Owsik) z propozycją, by przy tej okazji dr J. Owsik wykonał pracę habilitacyjną. Nie wyraziłem na to zgody, gdyż jak później w dyskusji z prof. Kotiukiem zdołałem się zorientować, opracowanie nie byłoby samodzielne i polegałaby na opisie rozwiązań już istniejących. Wyraziłem przy tym pogląd, że po zainstalowaniu w Instytucie zakupywanych urządzeń chętnie przedyskutuję z prof. Kotiukiem i dr Owsikiem program badań, w ramach którego habilitację będzie można wykonać.
Wkrótce potem nastąpiło połączenia Instytutów Optoelektroniki i Elektroniki Kwantowej, a urządzenia, o których była mowa powyżej, zostały dokończone i do Instytutu dostarczone już w czasie, gdy funkcji komendanta nie pełniłem. Równolegle, jak się później okazało, została na terenie Związku Radzieckiego złożona i obroniona rozprawa habilitacyjna dr J. Owsika.
Tekst rozprawy nie został jednak udostępniony w bibliotece WAT i rozesłany do krajowych jednostek naukowych, jak to jest dobrym zwyczajem prac wykonywanych w kraju. Wielokrotne monity w Radzie Instytutu, by praca była dostępna w bibliotece WAT pozostawały bez echa. Twierdzenie, że jest ona dostępna teraz, po blisko 15 latach nie stanowi usprawiedliwienia. To, że wielu członków Rady nie zna lub już nie pamięta tamtych zdarzeń również nie zmienia samych faktów. Stopni naukowych nie nabywa się, jak sądzę, na drodze „zasiedzenia”, a nieprawidłowości przy ich zdobywaniu, nie „przedawniają się”.
Moja zdecydowanie negatywna opinia co do opisanej metody wykonania habilitacji, to nic osobistego, co niekiedy jest sugerowane, a wewnętrzne przekonanie (jak sądzę nie odosobnione) niezależne od osoby kandydata.
Ad. 2.
Przyjęta procedura, polegająca na wydaniu poparcia dla kandydata bez wyboru uczelni i rady, do której jest kierowana, nie jest moim zdaniem właściwa. Rady naukowe mają głos stanowiący, a ich opinie są niezbędne i obligujące. Nie jest też obojętne dla naszej Rady, jaka uczelnia i jakie reprezentująca specjalności rada naukowa będzie nas reprezentować w tej sprawie. Posiedzenia naszej Rady odbywają się średnio co dwa miesiące (w razie potrzeby można zwołać zebranie nadzwyczajne), nie widzę więc potrzeby dawania poparcia dla kandydata „na wyrost” do jakiejkolwiek rady. Uważam takie stanowisko za zbyt liberalne.
Rada Instytutu Optoelektroniki jest na dorobku. Nie mamy uprawnień habilitacyjnych, o co niewątpliwie będziemy zabiegać. Wiąże się to z pewnymi procedurami sprawdzającymi działania rad. Rady oczywiście zawsze powinny postępować rozważnie i odpowiedzialnie, lecz w takich przełomowych momentach, na elementy powyższe należy zwracać szczególną uwagę. Pragnę zauważyć, że sprawy etyki w nauce są obecnie w centrum zainteresowania. O ile wiem, rady naukowe być może będą opracowywać kodeksy etycznych zachowań. Co wtedy napiszemy w tym kodeksie? Czy ostatnio rozpatrywana kwestia i podjęta w tej sprawie decyzja Rady będzie działaniem rozważnym i odpowiedzialnym, pozostawiam członkom naszej Rady do osobistego rozważenia?
Z poważaniem: (podpis autora listu)
Wniosek został wysłany do ITE – Instytutu Technologii Elektronowej celem jego rozpatrzenia i przedłożenia do awansu profesorskiego. Przewodniczącym Rady ITE, o ile pamiętam, był wtedy prof. Maciej Bugajski, człowiek pod tym względem rzetelny. Sprawa naszego przyszłego profesora stała się powszechnie znana i prof. M. Bugajski też chyba o niej słyszał[8]. Skończyło się odrzuceniem wniosku i odmową jego dalszego procedowania. To wstyd dla naszego instytutu. Cała ta sprawa z kupnem (nazwijmy rzecz po imieniu) habilitacji w Rosji, ukrywanie tekstu habilitacji i na koniec próba pozyskania dla jej autora tytułu profesora, niezbyt dobrze świadczy o naszej uczelni. Zarówno Instytut Optoelektroniki jak i Wojskowa Akademia Techniczna mają w tej sprawie swój udział. Odpowiedzialność obydwu jest bezsporna. Mówiąc o odpowiedzialności mam na myśli kierownictwa tych instytucji. Raczej kierownictwa, bo działania rad naukowych (senatów uczelni) przez kierownictwa mogą być w dużym stopniu sterowane.
10.6. „Polowanie na czarownice”
Pisząc ten rozdział niestety dokonuję dużych skoków w czasie. Faktycznie dotyczy on krótkiego odcinka, lat 1992 – 1994, a zamieszczając uzasadnienie stanowiska odrębnego znalazłem się w roku 2011. Tak może być niestety jeszcze i później. Teraz chcę jednak nie przekraczać okresu pierwszych dwóch lat istnienia IOE WAT (bez IEK WAT).
Komendant WAT gen. prof. E. Włodarczyk, jak już Państwu pisałem widział konieczność połączenia obydwu instytutów (IEK i IOE) i przewidywał mnie na stanowisko komendanta tego połączonego tworu. Podejrzewam, że nie bardzo wiedział, jak to zrobić. Tak jakby do mnie kierował to zadanie. Nic z tego. Z mego punktu widzenia, realizacja tego zadania nie należała do mnie. Kiedyś spotkałem w jego gabinecie bliskiego współpracownika prof. Puzewicza dr. Romana Czechowicza. Po jego wyjściu komendant powiedział mi, że rozmawiał z nim o przyszłym instytucie i chciałby, aby R. Czechowicz był w nim moim zastępcą. Trochę mnie to dziwiło (Roman był bardzo bliskim współpracownikiem Puzewicza) i niepokoiło; nie było tajemnicą, że często i głęboko zaglądał do kieliszka. Nie powiedziałem nic wiążącego, gdyż co można na to powiedzieć. Czas płynął, a w sprawach tego instytutu nic się nie działo. Prawdę mówiąc przestałem wierzyć w opowieści komendanta. Starałem się zapewniać możliwie normalne warunki działania powołanych zakładów w IOE. O trzech z nich i kłopotach przy organizacji ich pracy już wspomniałem. Będę mówił nazwiskami ich kierowników: J. Jabczyńskiego, K. Jacha, J. Owsika i H. Madura. Zakład Termografii dr. H. Madury najlepiej sobie dawał radę. Był jeszcze jeden zakład, którym opiekował się Henryk Fiedorowicz. Poświęcę jemu oddzielnie kilka słów.
Krótko po rozmowie z Komendantem WAT, wyjeżdżałem do Mińska. Miałem zaległą wizytę u prof. G. Skripki (firma Fotek), a dodatkowo zależało mi na kupnie kilku głowic laserów ciała stałego, a głównie do nich lamp pobudzających. Lamp pobudzających w Polsce nie można było kupić. Nie było producenta. Sami nie zdołaliśmy dorobić się tej technologii.
Zdziwiłem się bardzo, gdy zgłosił się do mnie R. Czechowicz z informacją, że on też jedzie do Mińska, ma również spotkać się z prof. G. Skripko, a więc możemy pojechać razem. Oczywiście możemy. Zdaje się, że prof. Skripkę powiadomił, że ja biorę go z sobą. Coś się poprzeinaczało, nie dojdziesz, nie ważne. Dalsze zdarzenia wskazują, że jego wyjazd ze mną był celowy tylko nie wiem przez kogo zaplanowany. Po co, miałem szybko się dowiedzieć.
Po przyjeździe do Mińska zostaliśmy zainstalowani w ich uczelnianych pomieszczeniach hotelowych. Było to jakby kilku pokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką. Spaliśmy w oddzielnych pokojach, reszta była wspólna. Znajdowało się dość daleko za miastem co utrudniało kontakt. Do miasta dojeżdżaliśmy autobusem albo prof. Skripko zabierał nas swoim samochodem. Już pierwszego dnia kolacja była zakrapiana wódką Romana. Ja przeważnie przywoziłem także butelkę, ale był to prezent. Byłem przeważnie zapraszany do domu i taki prezent dla gospodarza był na miejscu. Dla gospodyni czekolada i kwiaty. W zasadzie nie piłem, co nie ograniczało konsumpcji mego towarzysza. Wkrótce był nieźle wstawiony. Byliśmy wszyscy na stopie koleżeńskiej, co nie oznacza byśmy szczególnie dobrze się znali. Chociażby w takich okolicznościach. Stosunek Romana do mnie określiłbym jako narzucający się. Nadmiernie bezpośredni, swobodny, nawet napastliwy. Robię te zastrzeżenia przed napisaniem pierwszego stwierdzenia, jakie od Romana usłyszałem:
– Ile ci Skripko płaci za kupowane u niego urządzenia? Starałem się wyjaśnić, że nie rozumiem o co chodzi. To my jemu płacimy. Oczywiście staramy się jak najmniej, ale płacimy. Gdzie indziej jest jeszcze drożej. Wyprowadził mnie z niewiedzy:
– Nie bądź głupi, wszyscy biorą, więc i ty musisz brać, albo będziesz brał. Nie dopuszczę, by dalej tak było. My kupujemy z firmy prof. Szkadarewicza i tez bierzemy. Porozmawiam o tym z prof. Skripko.
Nie było wątpliwości, że Roman coś chce załatwić. Chce wmieszać mnie w korupcyjne układy z dostawcą sprzętu z Białorusi. Rzeczywiście miałem współpracę z prof. Skripko i dobre stosunki z prowadzoną przez niego firmą Fotek. Prawdą było, że czasem pozostawiał w naszym instytucie urządzenia, które przywiózł do Polski i nie sprzedał. Stały gdzieś w kącie tydzień lub dwa. Nie, załatwiałem tego formalnie, bo nawet nie wiedziałem jak. Nie brałem za to żadnych pieniędzy; nawet nie przyszło mi to do głowy. Czy Roman dla siebie chciał udowodnić mi płatne usługi dla prof. Skripko, czy działał na polecenie – nie wiem.
Wcześniej zamęczał mnie narzucającymi się opowiadaniami. Przede wszystkim wypił mój koniak na prezent. Nawet nie zauważyłem, kiedy. Zauważyłem, gdy było mniej niż pół butelki. Opowiadał jakieś brednie o przejęciu przez niego kierowania rozgałęzioną rodziną. Taki magnacki obyczaj.
Podobno rozmawiał z prof. Skripko o kupowaniu przez niego urządzeń laserowych w firmie Fotek. Nie uczestniczyłem. Piszę o tym tylko dlatego, że późniejsze zdarzenia mogą mieć związek z Romanem Czechowiczem. Wtedy uznałem, że nawet gdyby gen E. Włodarczyk doprowadził do połączenie instytutów, to moje kierowanie nim z Romanem w roli zastępcy było mało prawdopodobne. Postanowiłem się tym nie przejmować. Na to się nie zanosiło. Rzeczywiście wkrótce E. Włodarczyka na stanowisku komendanta zastąpił A. Ameljańczyk i decyzje były zgoła odmienne.
Muszę jednak wyjaśnić powód przywołania w tym miejscu postaci R. Czechowicza. Znów dokonamy dużego skoku w czasie, do mego odejścia z IOE na emeryturę. Tą zupełną w 2020 r. To wtedy miałem nieprzyjemną rozmowę z moim doktorantem, a jednocześnie przełożonym, dyrektorem instytutu, płk. Krzysztofem Kopczyńskim. Nie chodziło o to, że zostałem poproszony o złożenie wypowiedzenia. Wiąże się to ze stratami finansowymi dla odchodzącego. Podobno instytut nie miał pieniędzy. Zrozumiałem. Z drugiej strony było to nie zwykłe odejście, a odejście pracownika po pięćdziesięciu latachpracy. Trochę przykre, ale tylko trochę. Zastanawiające natomiast było inne przypomnienie p. Krzysztofa. Brał podobno udział w takim zebraniu członków Instytutu Elektroniki Kwantowej (jego komendantem był
Z. Puzewicz) na którym jakobym przedstawił się jako komendant połączonych instytutów, a R. Czechowicza jako swego zastępcę ds. naukowych. To posądzenie mnie obraża. Po pierwsze nigdy nie wystąpiłbym nie zaproszony na zebraniu innego instytutu, nie mówiąc o takim przedstawieniu się. Po drugie, nigdy nie uczyniłem nic takiego w stosunku do p. Krzysztofa Kopczyńskiego, by coś tak obrzydliwego o mnie powiedzieć. Czułem się obrażony. No cóż, nieraz muszę podać mu rękę, ale czynię to z wyraźną niechęcią.
Czasem przychodzi mi do głowy, że może z podobnymi tekstami na zebraniu pracowników IEK mógł wystąpić płk R. Czechowicz. To może rzecz prawdopodobna.
O jednym chcę was jednak zapewnić. Mnie tam nie było. Słowo honoru.
10.7. Zakład Henryka Fiedorowicza
O zakładzie dr. H. Fiedorowicza powinienem wspomnieć chociażby dlatego, że istniał. Był w składzie instytutu. Podobnie jak w przypadku dr. K. Jacha, zakład dr H. Fiedorowicza instytut optoelektroniki otrzymał w spadku po IFPiLM. H. Fiedorowicz był tam kierownikiem zespołu zajmującego się generacją promieniowania krótkofalowego (ultrafiolet, promieniowanie Rentgena) i w naturalny sposób w instytucie został kierownikiem tego zakładu. To było pokłosie tematyki zwanej ogólnie „badanie plazmy”. To plazma może być ośrodkiem wzmacniającym promieniowanie w tym zakresie widma. H. Fiedorowicz znalazł tam dla siebie lukę tematyczną. Dobrze się w niej usadowił i miał sukcesy. Byli pomysłodawcami tzw. „tarczy gazowej”. Tarcza gazowa wzbudzana silnym impulsem promieniowania np. lasera Nd:YAG była dobrym ośrodkiem wzmacniającym dla tego widma. W tym zakresie H. Fiedorowicz nawiązał szeroką współpracę zagraniczną. Zakład nie potrzebował z mojej strony żadnej pomocy, co najwyżej nieprzeszkadzania. Rozumiałem, starałem się nie przeszkadzać.
W zamian otrzymałem nagrodę. Uniwersytet w Osace organizował jedną z konferencji laserowych i z pomocą Henryka dostałem na nią zaproszenie. Henryk współpracował z prof. Daido z tej uczelni. Spotkaliśmy się kiedyś w Moskwie. On mi to przypomniał. Jedyny raz udało mi się być w Japonii. Jedyny też raz widziałem prof. Ch. Townes’a (laureata nagrody Nobla z laserów), który w tej konferencji uczestniczył. W ten sposób zaliczyłem całą trójkę Noblistów. Obydwu Rosjan (N. Basowa i A. Prochorowa) poznałem wcześniej. To tam Henryk przedstawił mnie mówiąc, że jestem twórcą (founder) Instytutu Optoelektroniki WAT. Niedawno przypomniałem mu to. – Bo to prawda – odrzekł. Trzydzieści lat temu to była prawda, a teraz przestała. Dziwnie się plecie na tym świecie – mawialiśmy do siebie jako dzieci.
Wśród moich szpargałów zachował się list, który napisał do mnie dr H. Fiedorowicz z pobytu na stażu naukowym w Japonii. Powyżej przytaczam jego fragment. List jest z 1997 r. Praktycznie nie było już mnie wtedy w Instytucie. Zachęcanie Henryka do wyjazdu miało miejsce w ostatnim roku mego urzędowania. Zachęcałem go, bo zaproszenie na staż jako „visiting professor” jest wyróżnieniem nie tylko dla pracownika, ale także dla instytucji. Trzeba umieć z tego korzystać. Chwała Henrykowi, że się o to postarał.
W tym miejscu muszę jednak umieścić we właściwym miejscu krótkofalowe lasery. Ich ocenę przeprowadziłem w części nazwanej: „Trochę techniki”. Tam za A. Einsteinem wprowadzone są tzw. współczynniki Einsteina: A – odpowiada zaluminescencję, B – za wzmocnienie. Stosunek B/A maleje z trzecią potęgą częstotliwości. Jak widać im krótsza fala (wyższa częstotliwość optyczna) generacja fal maleje na korzyść luminescencji. W takim razie to co zwykliśmy nazywać laseremnajlepiej realizuje się w zakresie widzialnym i bliższej podczerwieni (300 – 2000) nm.
Pisząc to nie chcę dyskredytować i umniejszać kierunku zainteresowań H. Fiedorowicza. To, że lasery mają najlepsze parametry w pewnym zakresie fal, nie oznacza, że nie należy zajmować się nimi w innych. Można także znaleźć interesujące zastosowania generatorów optycznych poza pasmem preferowanym
10.8. Przestaję kierować instytutem i co dalej.
Podchodzę do tej części moich wspomnień „jak pies do jeża”, bo rzeczywiście był to niespodziewany zwrot w moim zawodowym życiu i nie wiedziałem jak dalej się ono potoczy. Decyzja nowego Komendanta WAT płk. Andrzeja Ameljańczyka pozbawiającego mnie funkcji Komendanta Instytutu Optoelektroniki z powodu przekroczenia limitu wieku (60 lat) wydawała mi się sztuczna i taką była. Przede wszystkim nie była prawdziwa. Jakie były powody prawdziwe trudno dziś dociec. Jednym z powodów mógł być jego własny awans na stanowisko Komendanta Akademii. Aktualnie pełniący tą funkcję gen. bryg. Edward Włodarczyk właśnie wtedy kończył sześćdziesiąt lat. Jeżeli tak, to w tej akcji musiał być zaangażowany Minister ON, co nie jest wykluczone. Ta wersja wyglądała nawet prawdziwie. Stanowiska komendanta (szefa) instytutu pozbawieni zostali także inni pracownicy w WAT np. nieco starszy ode mnie prof. Jerzy Barzykowski, szef jednego z instytutów Wydziału Elektroniki.
Mnie nie chodziło o dowodzenie. IOE nie był instytutem dydaktycznym, był tworem stosunkowo młodym i nie miał dobrze sprecyzowanych, kierunków działalności. Najważniejszy – lasery ciała stałego pompowane diodami laserowymi tzw. DPSSL napotykały na duże trudności z powodu braku odpowiednich DL – półprzewodnikowych Diod Laserowych. Zastosowania laserów w wojsku zabierał z sobą prof. Puzewicz, który prawdę mówiąc odchodził z WAT. Wiedziałem, że naprawdę ważne zastosowania wojskowe pojawią się, gdy rozwiną się lasery DPSSL. Na to należało poczekać, aż będzie stały dostęp do macierzy DL.
Inne omówione powyżej kierunki rozwijane w IOE nie leżały w centrum zainteresowań optoelektroniki światowej. Prawdę mówiąc nie widziałem odpowiedniego kandydata na nowego szefa instytutu. Oddolna inicjatywa, by został nim prof. A. Rogalski nie doczekała się realizacji. Miał on nagrany staż w Australii i nie chciał z niego zrezygnować.
Nowym Komendantem IOE został wyznaczony przez płk. A. Ameljańczyka płk Karol Jach. Spełniał wymogi formalne, był doktorem habilitowanym. Niestety nie był specjalistą optoelektronikiem – zasadniczym kierunku jaki powinien być rozwijany w instytucie. Zastanawiam się, czy Komendant WAT miał takie rozterki, o jakich powyżej pisałem obsadzając to stanowisko. Obawiam się, że nie.
Nie była to jednak główna wada nowego naszego szefa. Były dwie inne z sobą związane. Pierwsza, to wyznaczony przez niego zastępca ds. naukowych Jan Owsik i druga to nadmierna skłonność do alkoholu. Były one z sobą związane, gdyż p. J. Owsik sam nie unikał trunków, a ponadto potrafił tą wadę K. Jacha umiejętnie wykorzystywać. Libacje na cześć awansu nowego kierownictwa instytutu trwały długo i nieprzerwanie. W tych warunkach nie bardzo widziałem dla siebie miejsce. Miałem wyjście. Zaawansowane starania o środki na PBZ – Program Badawczy Zamawiany.
[1] Między innymi odłączone zostały od WAT tereny przyległe do wybudowanych budynków przeznaczonych na siedzibę instytutu.
[2] Rozkaz pozostaje tajny i nie może być przytoczony. Dla IOE WAT nie ma to znaczenia.
[3] Dziś właściciel firmy IPG, jednej z największych firm produkujących w USA lasery włóknowe.
[4] Kłamię trochę – sami robiliśmy pokątnie lasery He-Ne, ale to wszystko.
[5] Przepraszam, że nie wyjaśniam tu tych różnic. Są po prostu dwie technologie i dwie do nich aparatury.
[6] Nawiasem mówiąc dziwił się, że biorę w tej konferencji udział. Ma ona charakter wewnętrzny, Nie zaprasza się na nie gości z zagranicy.
[7] Płk dr Krzysztof Biernat był wtedy Szefem Oddziału Naukowego WAT i pełnił obowiązki (vacat) zastępcy Komendanta ds. naukowych.
[8] Jeżeli myślisz, że zadzwoniłem do mego znajomego prof. M. Bugajskiego i powiadomiłem go o moim głosie odrębnym, to się mylisz.