Niepełnosprawny w Warszawie
W Warszawie mieszkam od dość dawna, chociaż urodziłem się przeszło sto kilometrów od stolicy w północnej części kraju. W latach 50. studiowałem w Wojskowej Akademii Technicznej, następnie pracowałem w tej uczelni i tak wrosłem w Bemowo. Rosłem razem z uczelnią. Tu wykonałem doktorat, habilitację i mianowany zostałem profesorem. Niestety dopadały mnie także dolegliwości. Choroba wieńcowa, bajpasy, sztuczny staw biodrowy, rozrusznik serca i liczne inne też uciążliwe, o których nie będę wspominał. Już odchodząc na emeryturę wojskową przeszło dwadzieścia lat temu uznany zostałem za inwalidę. Inwalidztwo uznano za związaną ze służbą wojskową. Mam także odpowiednie papiery cywilne – jak już wspomniałem bardzo użyteczną kartę parkingową.
Ubytek sprawności, tej związanej także z wiekiem, podobno najbardziej jest widoczny w „nogach” i „głowie”. Nie wiadomo co gorsze, chyba, że występują jednocześnie. Wtedy nie ma problemu. Ja staram się ćwiczyć obydwa ośrodki, by możliwie uniknąć fatalnych skutków tych dolegliwości. Ze swojej praktyki mogę stwierdzić, że bardziej widoczna jest nożna niedyspozycja. Szczególnie w trakcie korzystania z miejskiego transportu. Wchodzi człowiek do metra, tramwaju lub autobusu, a tam wszyscy są szalenie zajęci patrzeniem w telefony a takim łamagą niemiłosiernie rzuca podczas przyśpieszania, hamowania czy zakrętów. Można nie wyjść cało z takich opresji. Dlatego nieczęste, a konieczne wyjazdy do lekarzy i po zakupy wolę odbywać za pomocą samochodu. Karta parkingowa jest do tego bardzo przydatna, wręcz nieodzowna, tym bardziej, że dodatkowa karta N+ zezwala na zatrzymywanie się w dowolnych miejscach postojowych. Przekonałem się o tym niedawno.
Po wizycie u okulisty w szpitalu na ul. Lindleya otrzymałem urzędowe pismo – mandat na kwotę 300 zł za parkowanie w niedozwolonym miejscu. Wiem, gdzie szukać pomocy. Szybko pojechałem do Zarządu Dróg Miejskich na ul. Chmielną po pomoc i wyjaśnienia. Rzeczywiście wszystko się wyjaśniło.
Miejski zespół ds. orzekania o niepełnosprawności zaliczył mnie do osób o umiarkowanej niepełnosprawności już w 1906 r. i to na stałe. Chyba słusznie. Nie ma nadziei, by moja niepełnosprawność ustąpiła, minęła. Została więc wydana mi odpowiednia (ze zdjęciem) legitymacja, karta parkingowa i karta N+ wszystkie bezterminowo z mocy decyzji Prezydenta m.st. Warszawy. Chwała mu za to.
Nie trwało to jednak zbyt długo. Również z mocy decyzji tej samej władzy wszystko zostało cofnięte. Podobno z powodu nieuczciwości niepełnosprawnych i ich rodzin. Bezprawnie korzystali z kart niepełnosprawnych nawet po ich śmierci. Potwierdzam. W tym kraju jest pełno oszustów. Nawet teraz często słyszę jak prominentni działacze dziś mówią jedno, a za kilka dni zupełnie co innego, albo twierdzą, że wcześniej nigdy nie wypowiadali pewnych kwestii. I co. I nic. Nie słyszałem, by z tego powodu ktoś wlepił im mandat. Co innego niepełnosprawny. Proszę przeczytać dalej.
Uznanie mojej niepełnosprawności rozpoczęło się od początku. W listopadzie 2014 r. złożyłem wniosek poparty aktualnym zaświadczeniem lekarskim i plikiem dokumentów innych. Nie było łatwo. Bogata teczka leczenia, rehabilitacji, sanatoriów itp. wcale nie gwarantowała jej uzyskania. Ciężko przeżyłem kilka rozmów i w styczniu 2015 otrzymałem nowe orzeczenie o stanie niepełnosprawności. Było ono tożsame z tym z 2006 r., ale nie do końca. Co prawda niepełnosprawność była bezterminowa (na stałe), ale karta parkingowa i karta N+ miały już daty ważności. Data ważności ostatniej karty parkingowej opiewa na 05. 02. 2026. zaś karty N+ na 24.02.2024.
Zapewne to co napiszę nie jest prawdą. Mam jednak wrażenie, że te skądinąd pożyteczne instytucje wyznaczyły dla mnie kres wędrówki. Przewodniczący Miejskiego Zespołu d/s Orzekania o Niepełnosprawności był bardziej hojny. Zarząd Dróg Miejskich zdecydowanie mniej. O dwa lata mój resurs skrócił. Podobno byłem o tym powiadomiony. Nie przeczę. Pamięć mam doskonałą, ale przyznaję dość krótką. Pewno zapomniałem.
Teraz państwo widzą skąd wziął się mandant w mojej skrzynce na listy. Obecnie wszystko jest skomputeryzowane i wystarczy by odpowiednio wyposażony kontroler przejechał samochodem ulicą i wykrył wszystkich nieprawidłowo parkujących. Jeżeli tak jest, nic nie da się ukryć. Mój skończony do lutego 2024 resurs też.
W Zarządzie Dróg Miejskich miłe panie poradziły mi zapłacić mandat. Będzie taniej, 200 zł zamiast 300 zł. Pomogły mi też napisać reklamację. Może zostanie uznana i wtedy koszt mandatu zostanie mi zwrócony. Mało prawdopodobne. Dziś wszyscy potrzebują „kasy”, ale szansę losowi trzeba dać. Gorzej z przedłużeniem karty N+. Pan Prezydent (Rada Warszawy) daje taką możliwość tylko płatnikom podatku w Warszawie. Jestem takim i byłem gotów napisać stosowne oświadczenie. Miła pani z politowaniem popatrzyła na mnie: – do tego potrzebny jest formalny dokument z Urzędu Skarbowego, a nie jakieś tam oświadczenie.
Przed Urzędu Skarbowego Gminy Bemowo na ul. Białobrzeskiej nie można nawet na moment zaparkować samochodu. Dobrze, że w pobliżu jest Hala Kopińska z parkingiem. Oszukałem, że będę robił zakupy, zaparkowałem, a sam do tego US. Tam ogromna sala, 11 okienek do obsługi klientów i żadnego krzesła, a chętnie bym chociaż na moment usiadł. Miła pani z otwartego okienka oświadcza, że taki dokument kosztuje 5 (pięć) złotych. Tu nie mogę opłacić, chyba że mam możliwość płacenia telefonem. Za to mogę wnieść opłatę w dowolnym miejscu: w banku, na poczcie i zgłosić się z dowodem wpłaty. Dostanę wtedy zaświadczenie. Zniecierpliwiony pan z kolejki zgodził się zapłacić za mnie. Ma przystosowany telefon. Wtedy okazało się, że jako niepełnosprawny jestem z opłaty zwolniony. Nieśmiało przypomniałem, że mówiłem o tym, ale mówić to ja mogę, a tu potrzebny jest dokument. Pani z okienka zrobiła ksero mojej karty parkingowej, wypełniliśmy stosowny papier, który podpisałem. Dostałem wreszcie odpis mojego zeznania PIT 37 za rok 2023 i mogłem wyruszyć w drogę powrotną. Zapytałem jeszcze, czy zarząd dróg miejskich nie mógłby przez Internet stwierdzić, że opłacam podatek w Warszawie. Nie – moje dane są, zgodnie z wytycznymi UE (w moim interesie), ściśle chronione. Popatrzyłem na papier, który miałem zawieść. Tam wszystkie moje dane osobowe były. Zdaje się, że tylko numeru konta bankowego brakowało. Co w takim razie to RODO chroni?
Otrzymałem wreszcie nową kartę N+. Nie poruszam się zbyt szybko, tak że zabrało mi to prawie całe pól dnia. Z drugiej strony tylko pół dnia. Mogę za to myśleć o zakupach i czekającej mnie wizycie w szpitalu na ul. Szaserów.
Tak ochoczo mówię o samochodowych wyjazdach, chociaż w moim przypadku wcale nie są one łatwe. Z mego osiedla na ul. Kaliskiego można wjechać dwiema uliczkami dojazdowymi: ważniejszą ul. Archimedesa i mniej ważną ul. Gąsiorowskiego. Bardziej czy mniej ważnymi, uliczki te mają wspólną cechę – obydwa skrzyżowania z ul. Kaliskiego pozbawione są sygnalizacji świetlnej. Kiedyś ul. Kaliskiego należała do spokojnych, mało uczęszczanych. Nowa zabudowa wzdłuż ul. Lazurowej i możliwość dojazdu do Łomianek (ominięcie dużej części Warszawy) spowodowała wzmożony ruch w tej części miasta. Są takie dni, że wjazd na ul. Kaliskiego bez naruszenia przepisów ruchu staje się prawie niemożliwy. Wzdłuż ul. Kaliskiego jest linia tramwaju 20, pobudowano ścieżkę rowerową i oczywiście poruszają się piesi. Wszyscy mają pierwszeństwo w stosunku do samochodów I słusznie. Tylko jak wjechać na ruchliwą ulicę bez sygnalizacji świetlnej. Na zmianę tej sytuacji nie ma nadziei. Przebudowy ul. Kaliskiego już się odbyły i na sygnalizację świetlną naszych uliczek środków zabrakło. Na dodatek w czasie jednej z przeróbek przystanki tramwajowe w obydwie strony na ul .Kaliskiego na skrzyżowaniu z ul Archimedesa przeniesiono sprzed skrzyżowania za skrzyżowanie. To horror. W tym miejscu są także przystanki autobusowe i przy istniejącym ruchu nadjeżdżających tramwajów po prostu nie widać. Ciekawe, ile jest takich skrzyżowań w Warszawie beż sygnalizacji świetlnej i czy Prezydent Warszawy o nich wie. Bardziej zorientowani w zwyczajach władzy wyjaśnili mi, że chyba nie. Pan Prezydent ma znacznie większe aspiracje i gospodarką Warszawy mało się interesuje.
Zapytałem kiedyś znajomą panią na kogo głosowała w czasie wyborów prezydenta naszego miasta. Odpowiedziała – oczywiście na p. Trzaskowskiego, on jest taki przystojny. Jako tradycjonalista, człowiek nie nowoczesny, nie uczestniczący w kolorowych marszach, nie jestem czuły na tego typu walory. Raczej zapamiętałem mocowanie przez p. Prezydenta szyby w drzwiach za pomocą przezroczystej taśmy klejącej. Przyznaję, że to nawet mało ważne. Nie wszyscy muszą rodzić się kandydatami na inżynierów. Za to podobno p. Prezydent Warszawy jest poliglotą i zna wiele języków. Tego nie wiem. Z kwestii, które wygłosił po polsku zapamiętałem dwie. Pierwsza, że nie trzeba budować pod Łodzią dużego lotniska, bo jest takie w Berlinie i druga, że te wybory są po to, by więcej nie zadawać takich(?) pytań. Zbliżają się nowe wybory. Tym, razem prezydenta Polski i gospodarz naszego miasta podobno ma w nich startować. Podejrzewam, że na tym stanowisku mogą występować pilniejsze i ważniejsze do rozwiązania sprawy niż sygnalizacja świetlna na skrzyżowaniach. Co wtedy? Gdybym mógł, chętnie bym poradził p. Trzaskowskiemu, by darował biednym mieszkańcom naszego kraju. Aby wybrał jakowąś ważną i bardzo dobrze płatną funkcję w UE. Będzie równie prestiżowa, a zdecydowanie mniej niebezpieczna dla nas. Uznajmy p. Prezydencie, że po to są właśnie te wybory.
Nowe karty niepełnosprawnego zezwalają mi parkować do lutego 2026. Martwię się co będzie, gdy do tego czasu dożyję. Czarno dalej widzę.