| by Zdzisław Jankiewicz | No comments

Generał Wasyl Gowiadkin

            Generał brygady Wasyl Gowiadkin pojawił się w Wojskowej Akademii Technicznej w tatach pięćdziesiątych ubiegłego wieku razem z gen. Eugeniuszem Leoszenią jeszcze przed oficjalnym i uroczystym powołaniem jej do działalności w grudniu 1951 roku. Uczelnia była budowana pod kierunkiem gen. bryg. inż. Piotra Grabczyńskiego, lecz jej otwarcie miało już miejsce, gdy na jej czele stało dwóch generałów radzieckich[1]: gen. Eugeniusz Leoszenia jako Komendant i jego zastępca ds. szkolenie gen. Wasyl Gowiadkin. Zmieniło się nie tylko zwierzchnictwo naczelne. Rosjan pojawiło się znacznie więcej. Wszystkie ważniejsze stanowiska w sztabie WAT oraz w tzw. fakultetach (tak nazywano wydziały) zajmowane były przez, jak mówiono, naszych sprzymierzeńców. Wtedy także zmienił się minister ON. Na to stanowisko przyszedł marszałek Konstanty Rokossowski. Posiadał polskie pochodzenie. Usiłowano uzasadnić tym tą nominację. Nie do końca skutecznie, bo w 1956, gdy większość oficerów radzieckich wyjeżdżało, on wyjechał także. Widocznie nie uważał się wówczas za Polaka.

Przybysze nie przestawali być oficerami armii radzieckiej. Mieli mundury polskiej armii, lecz zachowali również umundurowanie wcześniejsze. Komendant Leoszenia bywało, że paradował w swoim uprzednim mundurze i nosił szablę. Polscy oficerowie wtedy szabel nie nosili.

            Ja do WAT przyszedłem w lipcu na egzaminy, a jako student pojawiłem się 1.08.51. Wtedy Komendantem był jeszcze gen. P. Grabczyński i on nas witał. Pamiętam, że obiecywał nam pięć mundurów. Nie mam do niego pretensji, że nie mogłem się ich później doliczyć. Zarówno on, jak i pewnie oficerowie z jego otoczenia zostali aresztowani i uwięzieni. Pamiętam, że w sztabie późniejszym był tylko jeden oficer przedwojenny. Nazywał się Kącki Mieczysław i pełnił odpowiedzialną funkcję zastępcy komendanta WAT ds. liniowych. Szanowaliśmy go i wcześniej już o nim wspominałem.

            Powróćmy do tytułowej postaci gen. W. Gowiadkina W zbiorze moich zdjęć zachowało się jedno, na którym znajduje się zarówno Komendant E. Leoszenia (za mównicą), oraz w głębi po lewej stronie jego zastępca ds. szkolenia W. Gowiadkin.

Powracając do dawno zapomnianych wspomnień, a prawdę mówiąc do plotek wtedy powszechnie powtarzanych obydwie na zdjęciu postaci były można rzec „słusznej postury”. Gen. Leoszenia był słusznego wzrostu, a gen. W Gowiadkin wprost przeciwnie. W takim razie owe słuszne postury odnosiły się raczej do wagi. Gdzieś w takim razie musiało się to wyrazić. Dla generałów mundury były szyte na miarę. Kłopotów z tym nie było. Pas oficerski niezależnie od stopnia i stanowiska wybierany był spośród typowych. Otóż dla gen. Gowiadkina podobno pasa oficerskiego spośród typowych dobrać nie było można. Takiej długości pasa wśród normalnie wykonywanych nie było. Był więc wykonany na specjalne, indywidualne zamówienie. Jako student wtedy pierwszego roku studiów do takich wiadomości nie miałem dostępu. Dlatego podaję tą wiadomość jako plotkę, chociaż ma cechy prawdziwej. Wystarczy przyjrzeć się dokładnie zdjęciu. 

Była jeszcze jedna plotkarska wiadomość dotycząca nie naszego wybranego generała, a generałów w ogóle. Generałów frontowych, którzy przeszli szlak bojowy. Otóż raczej nie czepiali się prostych żołnierzy. Jeżeli byli ostrzy, to raczej w stosunku do oficerów i to starszych stopni. Na froncie blisko pierwszej linii generał też od czasu do czasu się pojawia. Wtedy lepiej nie mieć złej opinii wśród braci żołnierskiej. Wiadomo, Pan Bóg kule nosi i nie muszą omijać generałów. Ten zwyczaj podobno przetrwał do czasów, gdy ja „trafiłem w kamasze”. Gen. Leoszenia często odwiedzał nas np. na stołówce i niezadowolony obficie i hojnie rozdawał „doby[2] wszelkiej szarży. Nigdy jednak nie słyszałem, by ukarał jakiegoś słuchacza (studenta). Był to taki fajny pokaz władzy. 

Jednym z przejawów tego bratania się z żołnierzami było zabieranie z przystanku tramwajowego słuchacza przy wyjeździe generała z WAT do miasta. Szarże od komendanta fakultetu (wydziału) w wzwyż (przeważnie generałowie) mieli służbowe samochody z kierowcami. Mieszkali w mieście i kierowcy po nich jeździli rano i odwozili ich po pracy. Właściwie byli do ich dyspozycji cały dzień. W czasie, który wspominam służbowymi samochodami były Skody z takimi wyraźnie ukośnie ułożonymi kołami. Wyglądały nieco dziwnie i były tak jakby trochę niestabilne. Przechlały się lub takie miałem wrażenie w zdarzeniu, które jest powodem, przyczyną powstania tej opowieści. Wspominam to bratanie się z żołnierzami, bowiem zdarzyło się to mnie osobiście. Zostałem jako słuchacz WAT wyróżniony zabraniem przez gen. Gowiadkina do miasta jego służbową Skodą. Było to latem, zapewne sobota po południu. Stałem na przystanku tramwajowym linii 20, jedynego transportu, który był dostępny z naszego Bemowa do miasta. Przystanek znajdował się, podobnie jak obecnie, naprzeciw bramy wyjazdowej z WAT. Wyjechała z niej Skoda i zatrzymała naprzeciw przystanku. Przechyliła w moim kierunku i uchyliło okienko w drzwiach. Zobaczyłem twarz generała, usłyszałem: 

– słuszatiel – i zobaczyłem gest przywołujący mnie bliżej. Podbiegłem. 

Krótka rozmowa: – W gorod? – potwierdziłem – sadijties.

Pan generał siedział przy prawych drzwiach, to uznałem, że miejsce dla mnie jest z lewej strony samochodu i błyskawicznie przebiegłem do drugich, lewych drzwi właśnie wtedy, gdy samochód przechylił się na tą stronę i generał zrobił mi miejsce tam, gdzie stałem wcześniej tj. po prawej stronie. Znów znalazłem się po niewłaściwej stronie, tam, gdzie siedział generał. Ponownie dokonałem biegu wokół samochodu na jego prawą stronę w chwili, gdy samochód znów się przechylił, a generał przemieścił się na stronę prawą siedzenia. Znaleźliśmy się dokładnie w pozycji wyjściowej przed naszą gimnastyką; moim bieganiem i jego przesiadaniem. Uznałem, że już poczekam aż generał znów przesiądzie się na lewą stronę robiąc mi miejsce po prawej i wsiadłem do samochodu. Zdaje się, że napisałem „pan generał”. Oficjalnie taka forma zwracania się do przełożonych i wyższych stopni była zabroniona. Należało używać zwrot „obywatel”. Naturalny zwrot „pan” był używany w myślach lub gdy człowiek pomylił się, ale wtedy był poprawiany. W czasie podróży pan generał zaszczycił mnie rozmową. Chodziło o powód jazdy do miasta. Były to krótkie, jednowyrazowe ni to pytania ni stwierdzenia. 

Zapytał dla przykładu: diewoczka? Odpowiedziałem, że chcę pójść do kina. 

Nic dziwnego, że rozmowa nie kleiła się. Co prawda dobrze rozumiałem co do mnie mówił po rosyjsku, ale mówić nie odważyłem się. Odpowiadałem po polsku raczej też krótko, tak jak on. Gdy dojechaliśmy na Wolę, gdzie było więcej tramwajów, podziękowałem, opuściłem gościnną Skodę i z ulgą przesiadłem się do tramwaju.

            Nie mniej wspominam dobrze to zdarzenie i dlatego poświęcam mu ten tekst. Sam fakt, że zauważył stojącego na przystanku studenta i chciał mu dopomóc jest godny podkreślenia. Był uprzejmy i starał się rozmawiać wiedząc, że sam języka polskiego nie zna. Wkrótce w 1956. wszyscy wyjechali. Na tych stanowiskach zastąpili ich oficerowie polscy, niektórzy również w stopniach wysokich z generalskim włącznie. Nie pamiętam, by zwyczaj zabierania studentów czekających na przystanku na tramwaj do samochodów wyjeżdżających ze sztabu naszych notabli był kultywowany. Szkoda, bo nie występowały już wtedy trudności językowe i można by było usłyszeć co myślą maluczcy.


[1] Piszę radzieckich, a nie rosyjskich, bo mogli być innej narodowości np. Ukraińcami lub Białorusinami. 

W zasadzie powinienem pisać Rosjan. 

[2]Kara w postaci dni aresztu lub opuszczania koszar (dla starszych szarz) po rosyjsku podawana była w „sudkach – dobach”.Generał dosłownie tłumaczył z rosyjskiego na polski ilość „dób aresztu” wywołując ogólną wesołość braci studenckiej.