Nie do wiary
Czasem masz ochotę, by ktoś cię uszczypnął. Nie wierzysz, że coś dzieje się na jawie, naprawdę. Może się obudzisz z niezbyt chcianego snu. Miałem takie chwile. Niestety były na jawie i na tyle denerwujące, że wywołały potrzebę rozliczenia się z nimi na piśmie. Dlatego powstaje ten tekst.
Rafał Trzaskowski zadziwił mnie nawet dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy uzyskał chyba 60% w wyborach prezydenta Warszawy, drugi raz obecnie uzyskując przeszło 30% głosów w pierwszej turze wyborów prezydenta naszego kraju. Moja dobra znajoma (pożegnała już ten padół – niech jej światło wiekuiste świeci) wyznała mi kiedyś, że wszystkie baby na niego głosowały – „jest taki przystojny”. Mieszkam w Warszawie i dla mnie p. Rafał to beztalencie, a co ważniejsze nierób. By nie pozostać wyłącznie na swojej nie udokumentowanej opinii przywołam bardziej wymowne argumenty. Nie raz, a wielokrotnie słyszałem od niego zdanie: „po to są te wybory, by takich pytań nikt mi nie zadawał”. Podobno jest poliglotą. Jeżeli tak, to w innych językach, polski nie jest jego najmocniejszą stroną. Znałby wtedy powszechnie znane w tym języku powiedzenie, że głupich pytań nie ma, są co najwyżej głupie odpowiedzi.
Mnie jednak inne powiedzenie scharakteryzowało w pełni p. Rafała. Słyszałem je na własne uszy, inaczej mógłbym nie uwierzyć. Powiedział, że budowa nowego, dużego lotniska w Polsce to gigantomania wiedząc, że pod Berlinem ma istnieć takie lotnisko. To mi wystarczy. Nie muszę już dowodzić, że CPK to nie tylko lotnisko. W moim pojęciu nie może być Prezydentem Polski, powtórzę Polski, ktoś kto wygłasza taki pogląd. Jednocześnie za nic nie mogę zrozumieć tych 30% moich krajan, którzy znając poglądy Rafała Trzaskowskiego na niego głosowało. Po prostu nie wierzę. Nie do wiary.
Pierwsze dwie cyfry mojego PESELU odleciały mi daleko w przeszłość. Nie da się ukryć – zestarzałem się. Z latami podobno odmawiają nam posłuszeństwo nogi albo głowa. Podobno nie wiadomo co gorsze. Nie ma problemu, gdy jednocześnie i nogi, i głowa. Jak jest u mnie, nie będę się chwalił. Zadowolony nie jestem. Mimo braków w pamięci nazwisk i dat, martwi mnie, wiele zdarzeń, które w moim kraju się zachodzą. Widocznie jednak do mnie docierają. Jak wielokrotnie wcześniej, w grudniu ubiegłego roku odnotowałem uroczystość w pałacu prezydenckim objęcia władzy przez nową ekipę pod wodzą premiera Donalda Tuska. Liczne zgromadzone grono najważniejszych osób w kraju, poczet sztandarowy RP, nominaci i ich rodziny. Każdy z członków nowego rządu odbierał z rąk Prezydenta nominację, następnie odczytywał (nie można się pomylić) i podpisywał rotę przysięgi. Ściągnąłem ją z Internetu i mogę dosłownie zacytować:
„Obejmując urząd Prezesa Rady Ministrów (wiceprezesa Rady Ministrów, ministra), uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji i innym prawom Rzeczypospolitej Polskiej, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem”. Byli tacy, którzy dodawali „Tak mi dopomóż Bóg”.
Mogą się państwo dziwić, dlaczego podaje w całości pełny tekst roty przysięgi. Jest krótka, nie zajmuje dużo miejsca, można ją zacytować. Zawiera jednak ważne, godne podkreślenia sformułowania. Przede wszystkim kandydaci do urzędy Rady Ministrów uroczyście przysięgają przestrzegać prawa i działać dla dobra ojczyzny i pomyślności obywateli.
Te uroczyste przysięgi wkrótce zaczęły kolidować z harcami niektórych członków nowej załogi RM, a jej szef (znów słyszałem na własne uszy więc nie mam trudności z wiarą), że działa zgodnie z prawem „tak jak je (prawo) rozumie”. Gdyby to był jakiś pojedynczy wyskok? Ale skąd. Było ich wiele i jak mi się wydaje, trwają nadal. Niby powinienem być przyzwyczajony. Nie mam znajomości w kręgach ministerialnych. Bóg ustrzegł. Byłem jednak przewodniczącym komisji wyborczej Senatu WAT, gdy ówczesny minister ON Radosław Sikorski dążąc do likwidacji uczelni, wyraźnie z literą prawa się mijał. Wtedy nasz uczelniany prawnik poinformował mnie, że minister może. Jeżeli może minister to premier tym bardziej. Jednak tyle razy? Skłania to mnie do sprawdzenie słów uroczystej przysięgi złożonej w obecności prezydenta, sztandaru i narodu. Z zażenowaniem muszę stwierdzić i biorę państwo na świadków, że w rocie przysięgi jest zwykłe prawo, bez żadnych przymiotników. Jak ja, zwykły obywatel, mam godzić te fakty. Czego byłem świadkiem w pałacu prezydenckim przy okazji nominacji nowego rządu? Nie wyglądało to na teatr, widowisko dla gawiedzi. Sprawiało wrażenie poważnej uroczystości. Czyżbym był w takim razie świadkiem zbiorowego krzywoprzysięstwa Wybaczcie, tu już nie wystarczy „uszczypnięcie”. To nie powinno, nie mogło się wydarzyć. To rzeczywiście jest nie do wiary.
Byłem żołnierzem. Służyłem dość długo, prawie czterdzieści pięć lat. Niektórzy mawiają, że pewne zawody pozostawiają na psychice ludzi trwały ślad. Właśnie żołnierzem w jakimś procencie pozostaje się do końca życia. Znający mnie zapewne nie uwierzą. Co to za służba wojskowa w WAT na stanowisku pracownika nauki. Stanowisko takie utwierdzałem zresztą sam wielokrotnie. A jednak.
Przysięga dla żołnierza jednak coś znaczy. Zastanówmy się ponadto, dlaczego żołnierz nosi mundur i broń (karabin, pistolet maszynowy, broń krótką). Wiem, w czasie wojny żołnierz powinien nie wyróżniać się od tła, terenu, a poza tym strzelać. To wszystka prawda. W czasie pokoju żołnierz także nosi mundur i często broń, by się wyróżniać. Pokazywać, że jest żołnierzem i może mieć specyficzne prawa. Te prawa powinny być powszechnie akceptowane i respektowane. W przypadku braku akceptacji żołnierz powinien ją wymusić, wyegzekwować. Po to ma broń. To nie tylko jego prawo, to także jego podstawowy obowiązek. Jeżeli tego nie będzie robił, w warunkach zagrożenia prędzej czy później zginie. Zasadniczym zadaniem żołnierza jest wykonywanie zadań ogólnie nazywanych bojowymi, w tym celu nie powinien, nie może dać się zabić. Mam nadzieję, że wyjaśnia to wszystko co dotychczas napisałem. Jeżeli tak, to czas na wyrażenie mojego zdziwienia. Nie chce mi się wierzyć widząc, jak piękna p. poseł Klaudia Jachira macha przed nosem swoją legitymacją poselską stojącemu na stanowisku żołnierzowi wojsk pogranicza. Jak powinno być? Pani poseł powinna leżeć z rękoma wyciągniętymi do przodu i czekać aż ją odpowiednie służby sprzątną, albo być zabita, gdyby nie posłuchała. Wtedy wycieczek posłów na „strzeżoną zieloną granicę” nie będzie. Bo nie powinno być.
Wszystkim tym, którzy uważają moje stanowisko za skrajne spieszę wyjaśnić, że wcale nie. Wy politycy w sejmie, celebryci w telewizji możecie się obrzucać obelgami, do woli poniżać. Od żołnierzy wara. Oni muszą być mentalnie przekonani, że wypełniają rolę niezbędną i ważną. Nie należy, nie można ich rozbrajać psychicznie. To gorsze niż odebranie im broni. Jeżeli robią to politycy, posłowie to pełna nieodpowiedzialność. Nie do wiary.
Mam dwóch już dorosłych wnuków. Sprawni fizycznie, dorodne chłopaki. Jeden już żonaty i ma córkę. W takim razie jestem pradziadkiem z czego bardzo się cieszę. Proszę sobie wyobrazić, że żaden z nich nie przeszedł przeszkolenia wojskowego. Gdy wiadomość ta dotarła do pewnej grupy osób usłyszałem, że to nic dziwnego. Mają dziadka pułkownika, to im zwolnienie od służby wojskowej załatwił. Chcę zmartwić wszystkich którzy tak sądzą. Nie mam takich koneksji i nie potrafię zwolnień od służby wojskowej załatwić. Więcej, nawet gdybym miał, nie zrobiłbym tego. Uważam przeszkolenie wojskowe za potrzebne, nawet niezbędne. Moje wnuki przeszkolenia wojskowego nie przeszli, gdyż takowego nie było. Trafili na taki okres. Pisząc ten tekst właśnie chcę przeciw temu zaprotestować. Pamiętam kiedyś wiele dyskusji, że służba wojskowa to strata czasu. Lepiej przeznaczyć go na studia lub naukę zawodu. Jako dowód złego wykorzystania tego czasu podawano kierowanie rekrutów do kopalni lub batalionów budowlanych. Nie przeczę, ale nie należy wodę z kąpieli wylewać wraz z dzieckiem. Spieszę zaprezentować mój punkt widzenia, ale odniesiony do dzisiejszych już warunków.
Wiele się mówi o naszym specyficznym położeniu geograficznym. Nie zmieniło się ono od setek lat i chyba trzeba się do tego przyzwyczaić. Zagrożenia pozostały niezmienne także. Współpracujmy z całym światem, z sąsiadami też, ale pozostańmy czujni. Pilnujmy Polski, jej państwowości zarówno przez wrogami jak i fałszywymi przyjaciółmi. Ostatni nie są mniej groźni, może nawet bardziej. Wiadomo, że jako kraj musimy być silni i uzbrojeni.
Za mało produkujemy broni, chociaż trochę zmieniło się w tym zakresie. Ostatnie pomysły by produkować wspólnie z Koreą lżejsze czołgi kompatybilne z uzbrojeniem NATO, było trafne. Biorąc pod uwagę listę zakupów w USA wydaje się, że uzbrojenie można by uznać na obecną chwilę za wystarczające. Można by było, gdyby plany te nie zostały dziwnie odkładane. Za wszelką cenę do planów tych należy jak najszybciej powrócić. Produkcji amunicji też.
Mnie jednak niepokoi co innego. Inwestujemy w broń, nie inwestujemy w ludzi, w siebie. My też powinniśmy się uzbroić. Uzbroić w wiedzę. Wielokierunkowo. Powinniśmy wiedzieć, gdzie w razie zagrożenia powinna znaleźć schronienie ludność cywilna, w szczególności dzieci. Stosowne zadania powinni mieć również dorośli. Każdy z nas, podobnie jak żołnierz powinien poznać rzemiosło wojenne na tyle, by głupio nie dać się zabić. Dużo się zmieniło po utworzeniu wojsk terytorialnych. Pamiętam to pokrzykowanie, że znienawidzony Macierewicz tworzy prywatną armię. Minister Macierewicz ma cechy męża stanu i po nominacji na ministra ON zrobił rzecz wtedy najważniejszą – powołał do życia wojska terytorialne. Szerokie szkolenie społeczne w zakresie wojskowości można oprzeć o ten rodzaj wojsk. Zacząć należy od młodzieży szkolnej. Od współpracy organizacji młodzieżowych, harcerskich z miejscowymi oddziałami wojsk terytorialnych. Tylko tak przygotowane społeczeństwo będzie nie do spacyfikowania dla ewentualnego okupanta. Dlaczego tego nie robimy? To dla mnie zagadka. Wydaje się, że przyczyną tego stanu może być podział społeczny i brak rzeczowej dyskusji zagrożeń. Jeżeli tak jest i stan taki podtrzymywany jest celowo, to sami będziemy sobie winni. Nie do wiary.