„Złotouści”
Rodzina mojej dobrej znajomej (niestety już nie żyje), córka z mężem i dziećmi mieszka na stałe w Stanach Zjednoczonych. Właśnie odwiedzili stary kraj i wieczorem chwilę porozmawialiśmy. Na pytanie jak znajdują współczesną Polskę odpowiedzieli, że pełną uśmiechu i szczęśliwości. Nie wiem, ile było prawdy, a ile sarkastycznej przekory w tej opinii. Nie miałem możliwości i czasu by to sprawdzać. Pomyślałem jednak, że zapewne słuchali przemówienia premiera Donalda Tuska na kongresie zjednoczeniowym nowej partii Koalicji Obywatelskiej i taka opinia stąd się wzięła.
Ja również wysłuchałem tego przemówienia w całości i nie tylko, także wysłuchałem zdania p. minister edukacji Barbary Nowackiej i nie wiem czy obecnego czy już byłego marszałka sejmu Szymona Hołowni. Pozwolę sobie nadać im wspólną nazwę jak w tytule tego OKRUCHU – Złotouści. Właściwie postanowiłem napisać ten tekst dopiero po rozmowie z moimi znajomymi ze Stanów. Nie podejmuję politycznych dyskusji bieżących, bo czasem wymagają słownictwa uznawanego powszechnie za ubliżające, a tego zdecydowanie chcę unikać. Dlatego w dalszym ciągu nie podejmuję dyskusji z p. premierem. Pragnę tylko przypomnieć, że prześmiewcy w czasie PRL kiedyś utworzyli zbiór pewnych typowych określeń, których dowolne połączenia dawało przemówienie naszych przywódców. W tych przemówieniach było wszystko, z wyjątkiem sensu. Nie mogę powiedzieć, by dotyczyło to przemówienia programowego nowej partii D. Tuska. Było poprawne, na ile ja mogę to stwierdzić, językowo. Starałem się jednak wycisnąć treść ze słownego opakowania. Nie udało mi się. Wszystko tam było z wyjątkiem programu do czego ta nowa partia będzie zdążać. Zadanie było – wygranie następnych wyborów. Niedopuszczenie do powrotu PIS-u. Zadanie to nie było jednak kierowane do partii, jej programu działania. To zadanie dla słuchających. Miałem przekonanie, że i dla mnie po drugiej strony ekranu telewizora. Oni mają tak zagłosować i ja pewno też. Muszę przyznać, że podziwiam zdolności mówcy. Potrafi mówić coś przeciwnego niż miesiąc temu, tydzień temu, przed chwilą dowodząc przy tym jednocześnie, że w polityce należy posługiwać się prawdą. Na dodatek mam wrażenie, że słuchający mu wierzą. Niecodzienna umiejętność.
Niepomiernie poruszyło mnie także przemówienie Szymona Hołowni. Przyznaję, że umie mówić do zgromadzonych. Nie na próżno podobno w przeszłości był konferansjerem. Mogę z powodzeniem go zaliczyć do „złotoustych”. Mówił moim zdaniem o niezwykle ważnym współcześnie dla Polski zagadnieniu. Chodzi o „trójmorze” czy „międzymorze”, nie wiem jak poprawnie to nazwać. Wystąpił jako zdecydowany zwolennik tej inicjatywy. To nie była już mrzonka J. Piłsudskiego, a współczesne zadanie dla Polski na wschodniej flance NATO i UE. Kiedy pan Hołownia na to wpadł? Nie wiem jaki i na ile na ten jego pogląd miało wpływ zdanie Donalda Trumpa wyrażone chyba już w czasie jego historycznej wizyty i przemówienia pod pomnikiem Powstania Warszawskiego. Jeżeli tak, to zbyt dużo czasu mu zabrało na wykrystalizowanie się tego zdania. Jeżeli pomiędzy słowami a czynami istnieją zasadnicze rozbieżności, wtedy o takich słowach mówimy „słowa i tylko słowa” albo „mowa trawa”. We wcześniejszych czynach marszałka brakuje zgodności z tymi słowami. Działanie nad realizacje inicjatywy tworzenia uzgodnionego wspólnego potencjału obronnego i gospodarczego krajów Europy wschodniej nie było nigdy w planach rządu, w którym uczestniczyła Platforma Obywatelska. Raczej nie są też w interesie głównych krajów Europy zachodniej – Niemiec i Francji. W takim razie tworząc partię Polska 2050 i wchodząc z PSL do koalicji z PO umożliwiając Donaldowi Tuskowi objęcie funkcji premiera RP wiedział, że ta idea nie będzie realizowana. Po cóż więc teraz o tym mówi? Po czasie. Trzeba było wcześniej wejść w koalicję z PIS i projekt ten starać się realizować. To nie jest Panie Marszałku zadanie na teraz, na jedną kadencję rządu. Raczej jest to dzieło do długofalowej realizacji. Przewidywane na lata. Szymon Hołownia wcześniejszymi czynami, a i teraz rezygnując prezesury Polska 2050 praktycznie z tej roli się wypisał.
Pozostaje mi jeszcze zmierzyć się z przemówieniem minister edukacji p. Barbarą Nowacką. Jej do złotoustych zaliczyć raczej nie można. W takim razie postaram się mój pogląd na jej temat dać w sposób ogólny. Zaliczając się do nauczycieli mam z p. minister wyjątkowo ”na pieńku”. Mam na pieńku w kilku, a właściwie wszystkich jej pociągnięciach. Ograniczenie programu w zakresie historii Polski i wybitnych dzieł naszej literatury to zbrodnia na naszej kulturze. Tego nie może, nie powinien robić nikt z ministrem edukacji włącznie. Zabraniając zadawać do domu dzieciom zadania do wykonania ogranicza ich poziom zdobywanej wiedzy. Zdobywanie wiedzy może być rodzajem specyficznej zabawy. Nie można tego dzieciom zabraniać. Dzieci w sposób naturalny w ten sposób konkurują między sobą. Jedni w podbijanie drugim oczu, a inni w recytacji lub pisaniu wierszy. Mają do tego prawo. Nie powinienem powoływać się na swój przykład, ale może państwo mi to wybaczą. W szkole średniej trafiłem na takiego wybitnego nauczyciela, jeszcze studenta z matematyki. Napisałem wybitnego, bo później został profesorem na Uniwersytecie Toruńskim (UMK). Organizował nam takie zabawy z matematyki. To wtedy udało mi się napisać ogólną zależność na jednostkę urojoną do dowolnej potęgi, Jednostka urojona to pierwiastek z minus jeden. Nie istnieje w dziedzinie liczb rzeczywistych, dlatego nazywa się liczbą urojoną. W elektronice te liczby (tak zwane zespolone) odgrywają ważną rolę. Ta zależność, którą udało mi się napisać oczywiście istniała, ale wtedy nie było Internetu i ja o tym nie wiedziałem. To było zadanie domowe dla chętnych. Byłem dumny, bo tylko ja to wtedy zrobiłem. W szkole p. minister to jest zabronione. Przepraszam za ten przykład. Dam inny bardziej namacalny. Był wybitny uczony, fizyk teoretyk, który zapisał się fundamentalnymi odkryciami w dziedzinie fal świetlnych. W wieku 16 lat ukończył szkołę średnią, w wieku 21 lat był doktorem, a w wieku 22 lat doktorem habilitowanym. Nazywał się Max Planck. Nic dziwnego był jednostką wybitnie uzdolnioną. Tylko że w szkole naszej p. minister edukacji, gdzie obowiązuje zasada równania w dół, do najgorszych, wybitną jednostką by nie został. W szkole p. minister edukacji nie wyławia się wybitnie uzdolnionych dzieci, nie otacza ich należytą opieką pozwalając im swobodnie się rozwijać. Do „jasnej cholery”, kiedy te proste prawdy zrozumiemy?
Jest jeszcze jedno zarządzenie p. minister, które mnie niepokoi. Nie rozumiem, czy jest ona poważną osobą w takim razie jest oszustką, czy taką sobie „podfruwajką”. Chodzi mi o nowy przedmiot nazywany „Edukacją zdrowotną”. Niby to już mnie nie interesuje, ale przypadkowo zobaczyłem z grubsza zawartość przedmiotu. Czego tam nie ma? Zdrowie fizyczne, psychiczne, seksualne, środowiskowe, informatyka – higiena cyfrowa i jeszcze coś tam, czego nie zapamiętałem. Kto tego będzie w sposób odpowiedzialny uczył? P. minister tak jakby o tym w ogóle nie pomyślała. Na uczelniach nie przygotowuje się specjalistów do nauki tego przedmiotu. Może jest zdania, co zdaje się realizować, że nikt na te zajęcia nie będzie uczęszczał. Zgłosiła ten przedmiot ot tak sobie, by zaistnieć czymś nowym. Podfruwajka. Jeżeli myśli, że uczyć będzie byłe kto to znaczy byle jaki byle czego, jest osobą niepoważną. Jeżeli natomiast zakłada, że zgłoszą się specjaliści od „LG itd.” (nie wiem, ile liter alfabetu ten skrót teraz liczy, mniej czy więcej niż płci), którzy umeblują ten przedmiot po swojemu, jest oszustką. Szanowna pani minister mówi do pani człowiek, który w czasie okupacji Niemieckiej stracił sześć najważniejszych lat przeznaczonych na naukę. To są lata bezpowrotnie stracone, nie do odrobienia. Ja panią serdecznie proszę, jeżeli pani nie ma pomysłu jak służyć dzieciom niech pani odejdzie. Proszę nie kaleczyć Polskich dzieci.